Powered By Blogger

wtorek, 11 grudnia 2012

Rycerskie zajęcie na zimę



            Zimno! Nic dziwnego, zima przecież... Jak pierwszy śnieg spadnie, trochę więcej mrozem postraszy, przychodzi czas palenia w piecu. A mam taki kaflowy, solidny! Rozpalanie i później pilnowanie, to całe misterium. Ogień buzuje, piec mówi, gada, jęczy, a ja patrzę w płomienie. Fajnie jest!
            Przypomina n mi się opowieść Franciszka Starowieyskiego o zajęciach rycerzy... Jak była wojna – wiadomo – wojowali, chociaż bardziej to polegała na przemieszczaniu się z miejsca na miejsce, drobnych potyczkach, czasem pojedynkach. Po powrocie z wojaczki, a trwało to czasem kilka lat, latem siedział na ławie przed kasztelem czy grodziskiem i patrzył w horyzont. A tam... Kolory się kotłowały, przechodziły jeden w drugi, całe barwne widowisko! - nawet gestami rąk podkreślał tę wspaniałość Starowieyski. Zimą zaś siadywał przy ogniu i patrzył w palenisko. A tam... Kolory się kotłowały, przechodziły jeden w drugi... itp. itd.

             Zaraz trzeba piec zamknąć…Patrzę w ogień, a w zasadzie w rozżarzone węgle i się zastanawiam – mam coś z rycerza? Tylko zakuty łeb?
            I babcia moja mi się przypomina, która mówiła grożąc palcem:
            - Nie patrz w ogień, bo się w nocy zsikasz w łóżko!
            I znowu wspomnienie... Miałem chyba 10 lat, gdy byłem na obozie harcerskim w Zagórzu Śląskim. Inne wtedy bywały obozy! Warunki spartańskie, mycie w jeziorze, własnoręcznie wykopana latryna, zbijane prycze, jedzenie „z kotła”... Przypadła mi pieska warta, gdzieś około 3.00 w nocy...  Rozbici byliśmy w lesie nad jeziorem. Ciemno, zimno, nieco straszno... Przysiadłem na jakimś pniu drzewa i tak z nudów patrzyłem w widoczny już horyzont. Z wody powoli wyłaniało się słońce, nieśmiało, jakby nie mogło się zdecydować. Zakwilił jeden ptak, potem drugi i trzeci. Cicho, a jednocześnie śpiewnie się zrobiło. A świt już się rozszalał kolorami! Tkwiłem tak oniemiały i chyba wtedy po raz pierwszy trafiło do mnie czyste piękno, chwila prawdziwego z nim kontaktu. Jasne, że nie potrafiłem tego tak określić, zdefiniować... Dopiero później, wiele lat później tęsknota dała o sobie znać... Za tą chwilą, za tym czasem, za tym czystym, tak mocnym, autentycznym przeżyciem.
           
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz