Powered By Blogger

czwartek, 31 października 2013

Dyniowy show na Halloween, czyli sztuka, a nie tylko jaja!

             Dokładna geneza Halloween nie jest znana. Być może jest to rzymskie święto na cześć bóstwa owoców i nasion (Pomony), albo z celtyckie święto na powitanie zimy. Według tej drugiej teorii Halloween wywodzi się z celtyckiego obrządku Samhain. Ponad 2 tys. lat temu w Anglii, Irlandii, Szkocji, Walii i północnej Francji w ten dzień żegnano lato, witano zimę oraz obchodzono święto zmarłych.
             Jak by nie patrzeć wywodzi się z obrzędów pogańskich, więc dla kościoła katolickiego jest be.
            Swoistym symbolem Halloween (szczególnie w USA, Kanadzie, Irlandii i Wielkiej Brytanii) jest wydrążona dynia z zapaloną wewnątrz świeczką, duchy, wampiry, czarownice, trupie czaszki itp. I zabawa!
            Niekwestionowanym mistrzem halloweenowych gadżetów (ale nie tylko) jest 44-letni amerykański rzeźbiarz Ray Villafane mieszkający w Bellaire (Michigan). Specjalizuje się w carvingu (sztuka rzeźbienia w warzywach i owocach), a jego dzieła zapierają dech w piersiach! 




              Ray Villafane dobrał sobie dwóch kumpli (Andy Bergholtz i Chris Vierra) i co roku robią wielkie halloweenowe, telewizyjne show. Rzeźbią na żywo, a wykonanie jednej takiej pracy, za pomocą skalpeli, łyżek i sznurka trwa ok. dwóch godzin. 



               Zespół z pokazami carvingu jeździ po całym świecie, w tym roku trasa obejmowała Niemcy, Szwajcarię i Hongkong.
              Ray Villafane ukończył Szkołę Sztuk Wizualnych (SVA) w Nowym Jorku (1991 r.) i w latach 1993 - 2006 uczył sztuki w przedszkolu i szkole podstawowej. Przypadkowo poproszono go o wykonanie rzeźby w dyni na Halloween i … zaczęło się! W wolnym czasie rzeźbił w glinie, wosku, pisaku, śniegu i lodzie, ale carving go zafascynował. Zyskał sławę i mógł całkowicie poświęcić się swojej pasji.
             Inspiracje czerpie głównie w filmów grozy, ale jak twierdzi, czasem dynia sama narzuca charakter i temat rzeźby. Każda bowiem jest inna, ma jakby zaklętą w sobie formę.
 

środa, 30 października 2013

Kobiety w swoich sypialniach

              Włoscy fotografowie - Gabriel Galimberti i Edoardo Dilelle – są autorami ciekawego projektu „Lustra i okna”. Sportretowali kobiety z różnych części świata, w ich sypialniach. Portrety są zróżnicowane psychologicznie, a wnętrza od luksusowych do skrajnie ubogich.
  Eugenie, 25 lat - Ateny, Grecja
  Jaad, 30 lat - Mumbai, Indie
  Aisha, 25 lat - Abu Dhabi
  Kai, 23 lata - Pekin, Chiny
  Altidon, 19 lat - Maniche, Haiti
             Więcej zdjęć obejrzeć można na stronce
 

             Założeniem projektu było pokazanie pokojów zarówno ludzi biednych, jak i bogatych, wierzących i niewierzących z obsesją na punkcie swojego ciała, uzależnionych od zakupów, kobiet różnej orientacji seksualnej i urody. To jakby „lustra i okna” kulturowe, społeczne i psychologiczno-osobowościowe. 
            Nie jest to pierwszy projekt kulturowo-fotograficzny Gabriela Galimberti. W cyklu „Toy Stories” portretował dzieci z calego świata w ich pokojach, wśród ulubionych zabawek.



wtorek, 29 października 2013

Piwko kaca ci złagodzi!

             Browary na całym świecie prześcigają się nie tylko w smaku, ale i w mocy piwa. Ten wskaźnik jest znakiem firmowym szkockiej firmy Brewmeister. 
               Na rynek trafiło piwo „Snake Venom” (jad węża), zawierające 67,5 procent alkoholu. Ma już swoich fanów, chociaż za butelkę 275 ml trzeba wybulić 50 funtów. Nieźle! Niech moc będzie z tobą! Piwo ma ponoć bardzo przyjemny chmielowo-słodowy smak, a jego produkcji wykorzystano słód wędzony torfem i dwa rodzaje drożdży: szampańskie i piwne.
             „Snake Venom” pobił poprzedni rekord mocy piwa „Brewmeister Armagedon” o 2,5 procenta. To ostatnie powstaje w efekcie skomplikowanego procesu, nazwanego roboczo, fermentowaniem przez zamrażanie. Najpierw piwo jest zamrażane, tak by oddzielić wodę od alkoholu (który zamarza dopiero przy minus 114 stopniach Celsjusza).
             Jeszcze wcześniej Browar Brewmeister produkował piwo „Sink the Bismarck”, które miało 41 procent alkoholu.






poniedziałek, 28 października 2013

Chińska renowacja w stylu Disneya

            Wydawało się, że zeszłoroczne „osiągnięcie” 80-letniej Hiszpanki Cecilii Gimenez, która „naprawiła” XIX fresk w kościele w Borja, trudno będzie pobić. 
              Jej „dzieło” zyskało nową „jakość” i popularność, a twórca fresku, Elias Garcia Martinez, pewnie przewraca się w grobie.
              Jakby za ciosem poszli Chińczycy. Postanowili odnowić oryginalne dzieła buddyjskie w świątyni Yunjie w prowincji Liaoning. Zajęło się tym lokalne biuro turystyczne. Freski zostały namalowane ok. 270 lat temu, w okresie wczesnej dynastii Qing. Przeor klasztoru nieco spanikował słysząc cenę „fachowej” renowacji – około 700 tys. dolców! Poprosił o pomoc internautów i jakoś stykło.
              Efekt jest jednak porażający. Oryginalne freski przykryto alegorycznymi, krzykliwymi malunkami w stylu kreskówek Disneya, obrazującymi taoistyczne mity.
              Dwóch pracowników biura turystycznego, odpowiedzialnych za „renowację” zwolniono, ale trudno będzie odkręcić radosną twórczość „konserwatorów”.


niedziela, 27 października 2013

To jest rybaaa!

            56-letni Brytyjczyk Keith Williams świętował swoje urodzimy w ośrodku rybackim Gilham, w mieście Krabi (Tajlandia). A że jest zapalonym wędkarzem wybrał się na połów. Poszczęściło mu się jak nigdy! Złowił olbrzymiego karpia syjamskiego. 
              Ryba ważyła 61 kg, a walczył z nią pół godziny. To jest rekord! Zanim jednak oficjalnie zostanie uznany przez IGFA (International Game Fish Association), karp będzie dokładnie zmierzony, zważony i opisany. 
              Do tej pory rekord należy do Terry'ego Mathera, który złowił karpia syjamskiego o wadze 51 kg. Miało to miejsce w 2004 r. i co ciekawe, również w Tajlandii, na jeziorze Bungsamlan. Wyciąganie „rybki” z wody zajęło mu również około 30 minut.
             Ciekawe, czy takie „cuś” nadaje się do jedzenia...
             A jak nie, zawsze można wypchać, jakiś silniczek dołączyć i powiesić nad drzwiami w salonie. Święta za pasem, fajnie będzie jak karpik główką pokręci i zaśpiewa „White Christmas”.


 
 

sobota, 26 października 2013

Zmarł największy pies świata

         W Tuscon (Arizona, USA) tuż przed swoimi ósmymi urodzinami, zmarł George, dog niemiecki błękitny, uważany za największego psa w historii. Jako rekordzista został w 2010 r. wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa. 
 
            Jego wymiary były naprawdę imponujące – gdy stał na tylnych łapach mierzył ok. 213 cm, a ważył w granicach 120 kg. To ;po odchudzaniu, które „zalecił mu” weterynarz.
            Spał na specjalnym materacu, na zwykłym się bowiem nie mieścił. Miesięcznie jadł ok. 180 kg żywności! 






















               Jego właściciele, Dave i Christie Nasser, podkreślają, że był bardzo łagodny i lubił się bawić. Jako szczeniak, już po pięciu miesiącach osiągnął wzrost dorosłego labradora.
              George w 2010 roku w pojawił się w programie Oprah Winfrey Show, gdzie został zaprezentowany jako największy pies na świecie.
              Zmarł spokojnie, we śnie.




piątek, 25 października 2013

Cudze chwalicie, swego nie znacie

           Adam Jan Kanty Ostaszewski herbu Ostoja nazywany jest „Leonardem ze Wzdowa", tam się bowiem urodził 22 października 1860 r (zmarł 4 marca 1934 w Krakowie). 
 
             Jego dokonania zapierają dech w piersiach. Był konstruktorem lotniczym, działaczem społecznym i gospodarczym, pisarzem i poetą, tłumaczem (znał kilkanaście języków, ponoć 20 - w tym chiński, arabski i perski - sam opracował język zbliżony do esperanto), ale przede wszystkim wynalazcą.
            Adam Ostaszewski nauki pobierał w Krakowie, Wiedniu, Paryżu i Berlinie, był absolwentem prawa i filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Studiował również matematykę. 










             W dworskim parku, we Wzdowie, którego był właścicielem, zbudował obserwatorium astronomiczne (drewnianą budowlę w kształcie walca, z ruchomą kopułą dachu). Miejscowi nazwali to miejsce „Cyrklem".
             Rysował, malował, rzeźbił, latał samolotami i konstruował modele różnych pojazdów. Interesował się optyką, fizyką, akustyką, hydrostatyką, elektrycznością i magnetyzmem, chemią, mechaniką, zoologią, botaniką, mineralogią, paleontologią, geologią, agrotechniką, geografią, historią, archeologią, heraldyką, muzyką, architekturą, sztuką, sportem i techniką. Uprawiał jazdę konną, szermierką, kolarstwo i jazdę autem.

 
           Był konstruktorem szeregu modeli samolotów (w tym płatowca z silnikiem, który konstrukcyjnie nawiązywał do samolotu braci Wright), samolotu odrzutowego, dwupłatowców Ost 1-3 (na których latał we Francji), helikoptera, modelu sterowca, automatu do gry w szachy oraz instrumentów naukowo-badawczych z zakresu fizyki, astronomii i techniki druku. Napisał m.in. szkice naukowo-literackie z zakresu sztuki i archeologii.
              Jego najbardziej spektakularne wynalazki:
- w 1876 r. zbudował duży model sterowca, modele lotu mechanicznego, i aerodynamicznego w Krośnie.
- w 1881 r. powstał model samochodu
- w 1888 r. w Berlinie miał swój pierwszy lot wolnym balonem (z polską flagą)
- w 1889 r. zbudował silnik wybuchowy, odrzutowy, którego próby przeprowadzał w Krośnie.
- w 1896 r. powstał model mechaniczny sfer świata opatentowany w Rosji,
- w 1900 r. zaprojektował silnik hydrauliczny, na który uzyskał patent we Francji,
- w 1908 r. wymyślił zabawkę latającą, którą opatentował w Anglii,
- w 1909 r. otrzymał we Francji patent na koncepcję „Stibora – 2”, czyli latającego pionowzlotu, opracował silnik gazowy, ze zbiornikiem na gaz świetlny i urządzenia techniczne drukarskie.
            Co ciekawe, podważał ogólną teorię budowy świata, opracowaną przez Kopernika.
            Podczas swoich wykładów m. in. we Florencji, Oxfordzie i Paryżu głosił teorie geocentryczne. Traktowano to jako typowy odlot ekscentryka.
           Wykorzystując lukę w prawie międzynarodowym stwierdzał, że jeżeli jakiś teren na Ziemi nie ma swojego właściciela, to można go zająć. Ogłosił się cesarzem Antarktydy, królem Bieguna Południowego, Troi, Metropedii i innych. 
          Czyżby każdy geniusz był nieco szalony? Inaczej mówiąc, walnięty?!


czwartek, 24 października 2013

Śmierć w paszczach krokodyli

             W styczniu 1945 r. brytyjskie oddziały w Birmie, coraz zacieklej nacierały na Japończyków. Po zajęciu nadmorskiej prowincji Arakani uderzyły na wyspy Ramree i Cheduba. Ta pierwsza była szczególnie ważna, gdyż znajdowało się na niej lotnisko, które mogło być wykorzystane przez RAF. 
               Pod koniec stycznia rozpoczęło się ostrzeliwanie i bombardowanie japońskich umocnień. Wkrótce żołnierze z indyjskiej 71. Brygady Piechoty znaleźli się na wyspie, w zasadzie bez większego oporu. Japończycy byli spychani w głąb wyspy, walczyli do końca, hańbą dla nich było by złożenie broni. Zajęcie Cheduby (pięć dni później) odcięło im możliwość ucieczki drogą morską, więc pułkownik Kanichi Nagazawa podjął decyzję o przebiciu się w poprzek wyspy, do oddziałów japońskich stacjonujących na wschodzie.
             Droga ewakuacji prowadziła przez rozległe, ciągnące się ok. 16 km, bagna mangrowe. Wielu japońskich żołnierzy po prostu utonęło, reszta przeszła piekło. 
            Był to teren opanowany przez roznoszące malarię moskity, zabójcze skorpiony, jadowite węże i przede wszystkim krokodyle różańcowe, najbardziej zabójcze gady na Ziemi. Samiec osiąga przeciętnie 4-5 metrów długości (spotykano osobniki liczące ponad 8 metrów). To jakby maszyna zaprogramowana do zabijania! By zaspokoić głód poluje na każde stworzenie – bydło domowe, kangury, dingo, a także na ludzi.
             Około tysiąca japońskich żołnierzy uciekając przed Brytyjczykami weszło na ich teren. Na bagnach populacja tych morderczych gadów była wyjątkowo liczna.
Początkowo Japończycy próbowali odganiać krokodyle strzałami z karabinów, jednak kule ześlizgiwały się po grubych płytkach kostnych, amunicji zresztą nie mieli zbyt wiele.
               Brytyjczycy i Hindusi otoczyli bagna zajmując każdy suchy skrawek terenu i zaczęli nawoływać japońskich żołnierzy do poddania się. Wierni samurajskiemu kodeksowi żołnierze woleli makabryczną śmierć w paszczach gadów, niż upokarzające dla nich poddanie.
              Hekatomba Japończyków trwała kilkanaście dni. W tym czasie wojskom brytyjskim udało się całkowicie otoczyć rozległe bagno i odciąć wrogom jakąkolwiek drogę ucieczki. Z tysiąca japońskich żołnierzy, którzy weszli w tę przerażającą pułapkę przeżyło zaledwie dwudziestu ciężko rannych, którzy dostali się do niewoli.
             Niektórzy historycy twierdzą, że około dziewięciuset japońskich żołnierzy podjęło próbę przedarcia się w poprzek wyspy przez mangrowe bagna i pięciuset z nich się przedarło. Niemożliwe jest stwierdzenie, ilu z pozostałych zostało pożartych przez krokodyle, ilu zastrzelonych przez Brytyjczyków bądź Hindusów, a ilu utonęło lub zmarło z innej przyczyny.
             Jednak wydarzenia, które miały miejsce na Ramree w lutym 1945 r., trafiły do Księgi Rekordów Guinnessa jako „Największe masowe zabójstwo dokonane przez zwierzęta na ludziach”.
Obszar, na którym rozegrała się tragedia, jest i był praktycznie niezamieszkały.


środa, 23 października 2013

Fotograficzna zabawa z perspektywą

             Michael Paul Smith mieszka w Bostonie (USA).Jest ilustratorem książek, projektantem wystaw muzealnych, reżyserem teatralnym, tworzącym również makiety architektoniczne oraz zajmującym się malowaniem domów i kładzeniem tapet, ale przede wszystkim jest pasjonatem fotografii. Wszystkie swoje umiejętności wykorzystuje do tworzenia niesamowitych zdjęć ze sztuczną perspektywą, przedstawiających obszerną swoją kolekcję (ponad 300) modeli samochodów. To jak sam mówi „ekscentryczne hobby".
            Przez ostatnie 25 lat Michael Paul Smith buduje i fotografuje fantastyczny świat „Elgin Park". Dla każdego ujęcia ustawia stary stół w plenerze i projektuje na nim kolejną scenę z samochodami. Co ważne, są to sceny bardzo realistyczne. 





               Buduje budynki w skali 1:24, coś na zasadzie klocków Lego. Potem to „tylko” kwestia odpowiedniej odległości od prawdziwych budynków i sprawa głębi ostrości, związana również z odległością od fotografowanych obiektów.
              Sztuczna perspektywa stosowana była w kinematografii już w latach 20. XX wieku. Ponieważ koszty tworzenia pełnowymiarowych dekoracji dla filmu były zbyt duże, budowano mniejsze modele i ustawiano je w odpowiedniej odległości od aktorów, by stworzyć iluzję miasta i plenerów. Stosuje się to również współcześnie, gdyż widzowie są już nieco znudzeni efektami komputerowymi. Modelarstwo przeżywa renesans.

wtorek, 22 października 2013

„Orzeł” z Wielkiej Brytanii, czyli jak słabość przekuć w siłę

Michael Edwards (ur. 5 grudnia 1963 w Cheltenham), brytyjski skoczek narciarski, znany był jako Eddie „Orzeł" Edwards. Ksywa przylgnęła do niego ze względu na osiągane wyniki, które były, delikatnie mówiąc, mizerne. W zasadzie jedynym jego sukcesem było pośrednie wymuszenie przez Międzynarodową Federację Narciarską, zmiany przepisów. By uniknąć takich „asów” na oficjalnych zawodach, wprowadzono system kwalifikacji (1989 r.). 

Zyskał jednak ogólnoświatową sympatię za poczucie humoru i prezentowany luz.
Orzeł” był pierwszy reprezentantem Wielkiej Brytanii uczestniczącym w igrzyskach olimpijskich, w skokach narciarskich. Zawsze zajmował ostatnie miejsca. Skakał średnio 40 m bliżej niż zwycięzcy. 














            Prezentowany styl był z rodzaju tych „rozpaczliwych”. Widzowie drżeli, by się nie zabił. A powodów do obaw dawał wiele! W czasie swojej „kariery” miał 20 złamań, chyba wszystkich kości.
Na Mistrzostwach Świata w Oberstdorfie (1987 r.) był 55., jak zwykle ostatni, ale było to najwyższe miejsce w jego karierze. Na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Calgary (1988 r.) odniósł największy sukces w całym swoim życiu. Zajął 56., przedostatnie miejsce. No nie, nie dzięki umiejętnościom. Po prostu jeden zawodnik został zdyskwalifikowany. 
Ponieważ chciał odejść w glorii swojego sukcesu, zaraz po igrzyskach zakończył swoją sportową karierę i rozpoczął medialną. Stał się, bez przesady, supergwiazdą. Był zapraszany na przeróżne konkursy, występuje w reklamach (m.in Forda, Panasonica, Coca Coli) i talk-show. Prowadzi własne audycje w radio. Komentuje dla telewizji brytyjskiej Mistrzostwa Świata (kasując przy okazji 20tys. funtów szterlingów), mieszkając i trenując jakiś czas w Lake Placid (USA) udziela się również w stacji ABC Sports.
Staje się także gwiazdą... muzyki. Piosenka "Fly Eddie Fly" wchodzi do pierwszej „50" w Wielkiej Brytanii. W Finlandii utwór „Mun niemi en Eetu" dochodzi do 2 miejsca na liście przebojów.
             Popularnością cieszyła się kaseta, video-instruktaż dla początkujących narciarzy „On the piste with Eddie Edwards - a beginner's guide to skiing" (wydana w 1993r.) Jeżeli komuś to było za mało, mógł wykupić prywatne lekcje jazdy na nartach u Eddie Edwardsa.

Eddie mieszka teraz w Salt Lake City. Ponoć ma nawet powstać film fabularny, oparty na jego biografii. Pierwszy krok już został zrobiony. Każdy może wcielić się w „Orła” w grze komputerowej „Eddie Edwards Super Ski” (wyd. w 1988 r. przez Microids)
Jego popularność nie maleje. Brytyjczyk pobiegł z pochodnią olimpijską w styczniu 2010 roku w Winnipeg. Był jednym z 15 cudzoziemców, którzy wzięli w niej udział.
Eddie Edwards uważany jest za najgorszego skoczka narciarskiego w historii tej dyscypliny, ale... Ze swej słabości, uczynił siłę! W sumie zarobił na skokach blisko 50 milionów dolarów.
W tym szaleństwie jest metoda!

 
 

poniedziałek, 21 października 2013

Skrzypce dyrygenta orkiestry z „Titanica”

W Wielkiej Brytanii, w domu aukcyjnym Henry Aldrige & Son w Devizes, sprzedano skrzypce, które należały do Wallace'a Hartley'a, 34-letniego kapelmistrza orkiestry z „Titanica”. 
 
Ponoć, grała do końca…Żaden z ośmiu muzyków się nie uratował, gdy „Titanic” tonął (1912 r.) grali hymn „Bliżej, mój Boże, do Ciebie”. Zginęło wtedy 1549 osób. 

















Zbudowane w Niemczech skrzypce, były zaręczynowym prezentem dla Wallace'a Hartley'a od jego narzeczonej, Marii Robinson z 1910 r. Instrument chronił futerał i skórzana torba, która była przywiązana do ciała muzyka. Wyłowił je po dziesięciu dniach statek „Mackay Bennett”. Skrzypce „zewnętrznie” niewiele ucierpiały, mają jedynie dwa podłużne pęknięcia. Grać na nich już jednak nie można.
Maria Robinson przeżyła katastrofę „Titanica” i po wyłowieniu zwłok kapelmistrza, zwrócono jej skrzypce. Po jej śmierci (1939 r.) wraz z pamiątkową biżuterią (papierośnica, dwa sygnety, medalion), w tej samej torbie, trafiły w ręce Armii Zbawienia, a potem w ręce nauczyciela muzyki. Po jego śmierci wylądowały na strychu. Odnaleziono je dopiero w 2006 r. i siedem lat trwało potwierdzenie ich autentyczności.
Cena wywoławcza (ok. 350 tys. dolarów) została przebita czterokrotnie. Ostatecznie skrzypce poszły za 1,5 mln dolców.
Nie jest to rekord aukcyjny skrzypiec. Dwa lata temu skrzypce Stradivariego, należące niegdyś do wnuczki Lorda Byrona zostały sprzedane na aukcji charytatywnej w Londynie , na rzecz ofiar trzęsienia ziemi i tsunami w Japonii, za rekordową sumę - 16 mln dolarów. Instrument nosi imię „Lady Blunt” na cześć Lady Anne Blunt, która była właścicielką tych skrzypiec przez 30 lat.

Jak by nie było, 1,5 mln dolarów piechotą nie chodzi! Jest to jak do tej pory najwyższa cena jaką uzyskano za artefakt z „Titanica”.
Licytowano również inne pamiątki. Najwyższe ceny uzyskały między innymi menu posiłków pasażerów pierwszej klasy, plan kabiny pierwszej klasy, którą płynęli Ida i Isidor Straussowie oraz list należący do jednego z pasażerów. Ceny nie przekraczały jednak 130 tysięcy dolarów.







niedziela, 20 października 2013

Technologia XXII wieku w średniowieczu

             Stal damasceńska (staropol. demeszka, w Rosji znana jako bułat) mająca bardzo dobre własności mechaniczne, stosowana była w średniowieczu do produkcji broni białej. Nazwa pochodzi od Damaszku w Syrii, w którego okolicach istniały liczne warsztaty produkujące z tej stali miecze i szable o unikatowej, do dzisiaj, jakości w latach ok. 900 1600.

Powody niemal całkowitego zaniechania produkcji w XVII w. nie są do końca znane. Wiedza o stali damasceńskiej dotarła do Europy w czasie wypraw krzyżowych. Wśród rycerzy europejskich szybko rozpowszechniły się legendy o szablach z tej stali, którymi można było przecinać świece na pół bez ich przewrócenia oraz szczerbić kamienie i miecze europejskie. Większość z nich była przejaskrawiona, jednak stal damasceńska zdecydowanie przewyższała jakością ówczesne odpowiedniki europejskie.
 Proces produkcji stali damasceńskiej był objęty tajemnicą i nigdy nie został opanowany w Europie. Nie zachowały się do czasów współczesnych żadne wiarygodne opisy tego procesu. Dawna hipoteza, że stal ta była otrzymana przez skuwanie ze sobą wielu (300-1000 i więcej) warstw stali węglowej o kolejno narastającej twardości, okazała się fałszywa. Współczesne eksperymenty metalurgiczne, oparte na szczegółowych badaniach mikrostruktury tej stali, doprowadziły do opracowania procesu technologicznego, prowadzącego do uzyskania stopu o bardzo zbliżonych do oryginalnej stali damasceńskiej właściwościach.
Metalurdzy z Indii, prawdopodobnie ok. 300 r. p.n.e. ( inne źródła podają 200 r. n.e.) wypracowali nową technologię produkcji stali wysokowęglowej o bardzo wysokiej czystości, poprzez dodatek do pieca hutniczego specjalnych gatunków szkła. Technologia ta powoli rozpowszechniła się w Azji dochodząc do terenów współczesnego Turkmenistanu i Uzbekistanu ok. 900 r., oraz na Bliski Wschód ok. 1000 r.
Technologia ta była dalej rozwijana na tych terenach przez eksperymenty z kombinacjami lokalnych rud żelaza i różnych gatunków szkła. Z powodów, które nie są dokładnie znane, technologia produkcji stali damasceńskiej została zapomniana na Bliskim Wschodzie ok. 1600 r. Próbowano ją odtwarzać w różnych miejscach, jednak bez pełnego powodzenia m.in. w Rosji, Belgii i Wielkiej Brytanii.  

            Przez jakiś czas sądzono, że stal damasceńska była produkowana w podobny sposób, w jaki czyniono to przy produkcji mieczy w Japonii. Proces ten polegał na skuwaniu na gorąco i zawijaniu wokół ostrza kilkudziesięciu kolejnych warstw stali o narastającej stopniowo twardości, a następnie wkładaniu tak przygotowanej głowni do kwasu solnego i ostatecznym szlifowaniu ostrza. Proces ten prowadzi do otrzymania na powierzchni dość podobnej do stali damasceńskiej faktury, co długo wprowadzało badaczy w błąd. Współczesne badania metalurgiczne udowodniły jednak, że stal damasceńska była wytapiania jednolicie.
           Powstała również koncepcja, że stal damasceńska nie była wytapiana na miejscu, lecz importowano ją z Indii. Wykopaliska na terenie Turkmenistanu dowiodły jednak, że stal ta była wytapiana na miejscu, gdyż znaleziono resztki pieców hutniczych. Być może wytop wykonywany był na miejscu, ale ruda i szkło były importowane z Indii.
              Obecnie tak zwana stal damasceńska jest szeroko wykorzystywana do produkcji noży kuchennych z najwyższej półki. Kupowane przez profesjonalnych kucharzy, wielokrotnie droższe niż zwykłe. Nie jest to oryginalna stal damasceńska, a jedynie materiał, który w wyniku obróbki uzyskuje cechy wizualne do niej zbliżone (w dalszym ciągu ustępujący oryginałowi pod względem wytrzymałości).
Mimo wielokrotnych prób i badań pełnej technologii produkcji stali damasceńskiej nie udał się odtworzyć.




sobota, 19 października 2013

Wesele prawie za friko

             Myśl o ślubie i późniejszym weselu, jeży włos na głowie (koszty!). Jasne, że można jechać do USC Fiatem 126p, tramwajem czy albo po prostu iść pieszo, ale jakośc nie mieści się to w polskiej tradycji „zastaw się, a postaw się!”. Tak więc „młodzi” zgrzytając zębami karmią i poją rzeszę weselników, zamiast kasę przeznaczyć np. miodowe wojaże.
            A że można inaczej udowodniła para z Wielkiej Brytanii, 39-letnia Georgina Porteous i 32-letni Sid Innes. On jest artystą, ona pisze teksty piosenek i śpiewa. 
              Poznali się na targach sztuki w Glasgow w 2009 r. Sid oświadczył się w Berlinie w zeszłym roku, w sierpniu tego roku się pobrali. Nie było by w tym nic dziwnego i niespotykanego, gdyby nie to, że cała impreza ślubno-weselna kosztowała ich niespełna 2 dolce. Poszło to na suknię ślubną (ręcznie szyta w latach 60.), którą Georgina kupiła na portalu Freecycle, gdzie ludzie wystawiają na sprzedaż zbędne rzeczy.
              Mieszkają w Inverness (północna Szkocja), a uroczystość dla 70 gości odbyła się w specjalnie udekorowanej stodole za ich domem. W zasadzie wszystko było jak trzeba – muzykę zapewnił 67-letni ojciec Georginy, Harry, który grał na saksofonie utwory jazzowe.
            Goście zostali wcześniej poproszeni o przyniesienie jedzenia i czegoś do picia, więc stół nie świecił pustakami. Nie brakowało bułeczek własnego wypieku, kiełbas, sałatek i ziemniaków.
            Ceremonię prowadziła mama Georginy, Susanna Bichard, 64-letnia kościelna lektor. A obrączki wykonano z poroża znalezionego koło domu. 
               Zaprzyjaźniony fotograf zrobił fotki za friko, a ciotka Georginy, Alison Wilson, upiekła weselne torty z inicjałami młodej pary. Co ciekawe, większość gości twierdziła, że świetnie się bawili, jak nigdy w życiu!
             Zaoszczędzone pieniądze para młoda postanowiła przeznaczyć na wycieczkę do Berlina, gdzie się zaręczyli.
              I jak tu nie mówić o przysłowiowej oszczędności Szkotów?! Tym razem jednak przykład godny jest naśladowania!
             Tak à propos... Kim są z pochodzenia poznaniacy? Szkoci wyrzuceni za rozrzutność...