Powered By Blogger

poniedziałek, 30 września 2013

Nawet w obozach byli równi i równiejsi

              Stalag 18A (Stalag XVIIIA) to niemiecki obóz jeniecki w czasie II wojny światowej, w pobliżu Wolfsberg (Austria). Więziono w nim około 30.000 jeńców, 10000 brytyjskich i 20000 rosyjskim. Obóz, utworzono jako Oflag XVIII-B 19 października 1939 roku. Pierwszymi więźniami byli polscy oficerowie, wzięci do niewoli podczas inwazji na Polskę . Polacy zostali przeniesieni do innych obozów, a w marcu 1941 r. oflag został przemianowany na Stalag XVIII-A. W lipcu 1941 trafili do niego pierwsi Anglosasi, a potem w październiku Rosjanie. Przeniesiono do niego także Francuzów i Belgów ze Stalagu XVII-A .
               Rosyjskich jeńców izolowano w oddzielnej części, nie mogli stykać się i kontaktować z innymi więźniami. W anglosaskiej części 50% stanowili Anglicy, około 40% Australijczycy, reszta to Kanadyjczycy i Nowozelandczycy (w tym 320 rdzennych Maorysów) oraz inni podwładni korony brytyjskiej. W obozie znaleźli się również strąceni amerykańscy piloci. W zasadzie był to międzynarodowy kocioł narodowościowy. 
               Niemcy uważali anglosaskich jeńców za równych rasowo i cieszyli się oni szczególnymi względami. Mieli prawo do listów i do otrzymywania paczek za pośrednictwem Czerwonego Krzyża. Anglia i Niemcy podpisały w 1929 r. Konwencję Genewską o traktowaniu jeńców wojennych i w stalagu była przestrzegana. ZSRR tej konwencji nie podpisał. 
 
            Między Anglosasami a Niemcami nawiązywały się nawet szczątkowe przyjaźnie. 


















 
          Inne (poza Rosjanami) narodowości nie mogły również narzekać na złe traktowanie.
          Tak wyglądał Francuz Henri Le Grand w 1943 r., który w stalagu spędził większość II wojny światowej.
















              Anglicy uzewnętrzniali swój specyficzny humor. W stalagu nie było kobiet, ale od czego fantazja? Przecież można sobie robić jaja! 
               Albo pograć z Francuzami w rugby!
 
            Tym bardziej, że po meczu można walnąć sobie browara! 


















               W październiku 1941 r. przywieziono pierwszy transport jeńców rosyjskich (ok. 2000). Wygłodzeni i zmarznięci (padał śnieg), niektórzy w letnich mundurach, słaniali się na nogach. Anglosasi protestowali na takie traktowanie sojuszników, ale zagnano ich z powrotem do koszar i protest się skończył. Lepiej było nie widzieć i nie słyszeć. Mogli parzyć herbatę i grać w warcaby. 

 
            Tak wyglądali wzięci do niewoli Rosjanie. Zimno, głodno, do domu daleko...
            








             Stalag 18 został wyzwolony przez aliantów w maju 1945 r. W latach1945/47 Brytyjczycy czasowo przekształcić go w obóz koncentracyjny dla byłych nazistów, podejrzanych o popełnienie zbrodni wojennych. Potem obóz został ostatecznie zlikwidowany.







sobota, 28 września 2013

Zwierzęta – bohaterowie II wojny światowej

              W obiegowym języku personifikacje zwierząt nie są zbyt „lotne” i przyjazne dla nich, no może z wyjątkiem wierności psa i dzielności lwa. Mówi się - głupi jak osioł, tchórzliwy jak zając czy silny jak koń (w domyśle „tylko” silny).
             Tymczasem zwierzętom przyznawano prawdziwe odznaczenia i to nie „dla jaj”. Jednym z nich jest Medal Dickin (ang. Dickin Medal) – odpowiednik Krzyża Wiktorii, brytyjskiego odznaczenia wojennego przyznawanego za czyny męstwa na polu bitwy. Ustanowiony w 1943 roku przez Marię Dickin, założycielkę People's Dispensary for Sick Animals (PDSA) (narodowe ambulatorium dla chorych zwierząt), brytyjskiej dobroczynnej służby weterynaryjnej. Ustanowiła medal na cześć zwierząt zasłużonych w czasie wojny.            
               Odznaczeniem tym wyróżniano zwierzęta, które wykazały się szczególnym bohaterstwem i poświęceniem w służbie w siłach zbrojnych oraz cywilnych służbach ratunkowych brytyjskiej Wspólnoty Narodów. W latach 1943 – 1949 medal przyznano 54 razy: 18 psom, 3 koniom, 1 kotu i 32 gołębiom, w uznaniu ich odwagi w czasie II wojny światowej.
             W 1949 medal został oficjalnie zastąpiony przez cywilny srebrny medal PDSA. W 2002 medal wznowiono, aby nagrodzić trzy psy za ich czyny po atakach 11 września; przyznano go również dwóm psom w szeregach sił Wspólnoty Brytyjskiej w Bośni i Hercegowinie oraz w Iraku.
Do października 2012 medal przyznano 64 razy. Wśród ostatnich odznaczonych są cztery psy. 
 
             Owczarek niemiecki Lucky służący w Żandarmerii Królewskich Sił Lotniczych (Royal Air Force Police), w latach 1949 –1952 tropiący terrorystów na Malajach (odznaczony 6 lutego 2007)









 
          Labradorka Sadie służąca w Royal Gloucestershire, Berkshire and Wiltshire Regiment, w listopadzie 2005 r. w Kabulu  (Afganistani) wykrywała ładunki wybuchowe, które następnie rozbrajano (odzn. 6 lutego 2007)









 
            Labrador Treo służący w Korpusie Weterynaryjnym Armii Królewskiej (Royal Army Veterinary Corps), wykrył ładunki wybuchowe podczas służby w prowincji Helmand w Afganistanie w sierpniu i wrześniu 2008 r. (odzn. 24 lutego 2010)







 
            Springer spaniel Theo, służący w jednostce saperskiej Armii Brytyjskiej w prowincji Helmand w Afganistanie. Odnalazł 14 ładunków IED (rekord wśród psów służących w British Army). Zdechł w wyniku stresu po wymianie ognia z islamskimi bojownikami i śmierci swego opiekuna (odzn. pośmiertnie 25 października 2012)











            Jednym z bohaterskich psów czasów współczesnych był również policyjny golden labrador Zanjeer, służący w Bombaju.

 http://szwarcmydlo.blogspot.com/2013/09/pies-bohater-pochowany-z-honorami.html

           Pochowano go z honorami wojskowymi w 2000 r.

piątek, 27 września 2013

Jedyny absolutnie monogamiczny stwór na ziemi

              Monoganiczność, czyli jeden partner na całe życie na wszystkich płaszczyznach: społecznej, prawnej, duchowej, emocjonalnej, jak i biologicznej, seksualne, wydaje się dla człowieka nie do przejścia! Jest to coś jak ongiś pochód 1-majowy w Warszawie: Ochota już przeszła, a Wola idzie i idzie...
              Natura sobie jakby sobie też z tym nie radzi. 
            Jedynym stworem, który jest stuprocentowo monogamiczny jest jajorodna przywra monogeniczna (Diplozoon pardoxum). Już sama jej nazwa ma w sobie słowo „paradoks”.
             Osiąga długość nawet do 11 cm i pasożytuje głównie na skrzelach ryb. Biologicznie należy do gromady płazińców, która obejmuje około 1500 pasożytniczych gatunków występujących w różnych częściach świata. W faunie Polski odnotowano ich 126.

 
               Początkowo nazywano je skrzelowcami (Pectobothridia), ponieważ znajdowano je wyłącznie na skrzelach ryb. Okazało się, ze występują również na skórze oraz w jamie gębowej kręgowców wodnych (ryb, płazów i gadów). Jeden gatunek pasożytuje na hipopotamach (pod powieką oka), a nieliczne na bezkręgowcach.
               Dorosłe formy osadzają się na skrzelach ryby i wysysają jej krew. Jest to ich jedyny żywiciel. Larwa przywry przekształca się w formę dorosłą tylko po połączeniu z drugą larwą. Zrastają się i dopiero wtedy wykształcają się narządy rozrodcze. Jeden z osobników staje się „mężczyzną”, drugi „kobietą”. 







 
 
             Czyżby to było zwierzęce uosobienie pojęcia obojniactwo (hermafrodytyzm)?
             Androgyne - postać dwupłciowego bóstwa, protoplasty rodzaju ludzkiego - występuje występuje w wielu starożytnych mitologiach.

czwartek, 26 września 2013

Ryby na niby - w 3D

             Malarstwo 3D, dające złudzenie zupełnej trójwymiarowości, zdobywa coraz więcej zwolenników. Tematyka może być różna, często pojawiają się prace w ramach street artu, a to jakieś jajcarskie „dziury w chodniku”, a to wychodzące ze ścian domów potwory.
           Są jednak mistrzowie, których prace podziwiane są na całym świecie.
              Jednym z nich jest Japończyk Riusuke Fukahori, który tworzy niecodzienne ryby przy pomocy żywicy i farb akrylowych. 
                 Jego dzieła są inspiracją dla innych twórców. 
             Technika pozornie jest prosta, ot bierze się jakiś pojemnik , talerz czy pudełko i wypełnia po kolei kilkoma warstwami przezroczystej żywicy. Na każdej z nich maluje się fragment pracy. 
              Aby wyglądało to bardziej naturalnie, Riusuke Fukahori dodaje również wodne rośliny. 
             Jego dzieła (co podkreśla w wywiadach) były inspiracją dla mieszkającego w Sungapurze Kenga Lye.

           W zasadzie trudno znaleźć zasadnicze różnice.
                Keng Lye poszedł jednak o krok dalej. Pracuje nad techniką łączącą malarstwo i rzeźbę. Część żywiczno-malarskiej pracy „wystaje ponad wodę”.
               Trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to jakby „supernowoczesny laserunek”. Fachowo w ten sposób określa się przezroczystą lub półprzezroczystą warstwę farby, zmieniającą ton lub barwę niższych warstw obrazu, zwłaszcza olejnego.
                Laserunki stosowane były już w średniowieczu, z wykorzystaniem bardzo rozcieńczonych temper lub gwaszy, jednak w pełni rozwinęły się dopiero wraz z rozwojem malarstwa olejnego. Aż do końca XVII w. były nieodłącznym elementem techniki olejnej. Dla osiągnięcia ostatecznego efektu konieczne było nałożenie kilku (w szczególnych wypadkach kilkunastu) warstw laserunków. Efekt przenikania i załamywania światła przez warstwy laserunkowe podkreślał i wydobywał z tła dominujące fragmenty sceny, malowane z reguły farbami półkryjącymi i kryjącymi. Mistrzem w osiąganiu takich kontrastowych efektów był m.in. Rembrandt.




środa, 25 września 2013

Duchy na ulicach miast

Włoski artysta Paolo Cirio w zeszłym roku zainicjował projekt „Street Ghosts” (uliczne duchy), co jest nowym wymiarem sztuki ulicznej. Przenosi obrazy pieszych naturalnej wielkości ze Street View Google, w miejsca, gdzie zostały uchwycone. 
              Pracował już w Nowym Jorku, Londynie i Berlinie, Meksyku, Chinach i Brazylii.
Wyszukiwarka automatycznie zamazuje twarze fotografowanych osób, ale wiele szczegółów można odtworzyć. Po korekcie fotografii Paolo Cirio drukuje ją w naturalnej wielkości, wycina postać i nakleja w odpowiednie miejsce, jak tapetę. Ostateczny retusz przeprowadza ręcznie. 
               Pracuje nocą, by uniknąć „zwinięcia” przez policję i oskarżenia o wandalizm. Z drugiej strony stara się wybierać ściany, gdzie już namalowano jakieś graffiti. Prace często są zrywane po jednym dniu, ale zdarza się, ze wiszą nawet miesiąc. Google aktualizując mapy często filmują „ducha” i koło jakby się zamyka. 
               Zamysłem artystycznym jest pokazanie jak można ingerować w prywatność. Zarówno w Google, jak i na ścianach, fotki osób zamieszczane są bez zgody zainteresowanych.
              Postacie wklejone w ściany łączą dwa światy: realny rzeczy i ludzi (fotografia) i wirtualny, w którym narusza się prywatność i prawa autorskie.
Jest w tym też coś z magii – zapętlenie czasu.


 
 

wtorek, 24 września 2013

Kanony piękna, czyli gwiazdy na wybiegu

              Fotograf Peter Lindbergh uważany jest za prekursora fenomenu popularności topowych modelek. Nazywa się go nawet „poetą stylu glamour”. W styczniu 1990 roku zaprojektował okładkę magazynu Vogue, która przez wielu fachowców uważana jest za kultową. 

             Sfotografowane zostały supermodelki tamtych lat - Naomi Campbell, Linda Evangelista, Tatjana Patitz, Christy Turlington i Cindy Crawford. Ten kadr symbolicznie rozpoczął erę panowania gwiazd modowego wybiegu. 























              Niedawno, czyli 23 lata później, sesja została powtórzona i zdobi okładkę magazynu Numéro. Peter Lindbergh zaprosił do współpracy klika modelek, które obecnie znajdują się w gronie tch najbardziej topowych – Ameline Valade, Catherine McNeil, Sashę Luss, Daphne Groeneveld i Soo Joo Park.



























Zmieniają się gusty i „kanony piękna”. Jeśli o mnie chodzi, zdecydowanie wolę gwiazdy z 1990 roku. Makijaż mniej nachalny, uroda połączona „z ciałem”. Jakoś nie kręcą mnie współczesne wieszaki na ubrania.



 

poniedziałek, 23 września 2013

Jak pies ze słoniem

               Przysłowiowa „przyjaźń” psa z kotem już wielokrotnie była kwestionowana, ale prawdziwa przyjaźń psa ze słoniem, to ewenement. 
               Słonica afrykańska Bubbles i czarny labrador Bella mieszkają w Zoo Myrtle Beach Safari w Południowej Karolinie (USA).
               Bubbles została uratowana w Afryce w 1983 r., gdy jej rodzice zostali zabici przez kłusowników w trakcie 20-letniej rzezi słoni w Afryce. Kiedy przyjechała do Zoo, ważyła zaledwie 340 kg i miała 42 centymetry wzrostu. 
               Teraz, w wieku 32 lat, ma ponad 9 m wysokości i waży około 4 ton. 
              Bella została porzucona w 2007 r. w parku przez wykonawcę, który budował basen dla Bubbles. Ich losy się splątały i były początkiem pięknej, prawdziwej przyjaźni.
   
 

niedziela, 22 września 2013

Piłkarska potęga – Polak mistrzem świata!

                W Tokio, przed słynną buddyjską świątynią Zojoji, dobyła się czwarta edycja zawodów Red Bull Street Style, czyli „piłka nożna w stylu wolnym”. W zasadzie można powiedzieć, że jest to żonglowanie piłką. Ci ludzie to prawdziwi artyści, mózg staje co wyprawiają. Cuda na kiju!
W tej prestiżowej rywalizacji wzięło udział 35 zawodników, z blisko 30 krajów, w tym dwoje Polaków – Kaliana Matysiak i pochodzący z Zarzecza Szymon Skalski. W lipcu wygrał Freestival Żerków - największy turniej freestyle football w naszym kraju – wiadomo więc było, że tanio skóry nie sprzeda. 

              Awansował do ścisłego finału, potem pokonując w półfinale faworyta gospodarzy Takuda Tokaro, który bronił tytułu. O tytuł mistrza świata rywalizował z Argentyńczykiem Carlosem Iacono i wygrał!
Wśród kobiet triumfowała Kitty Szasz z Węgier, która obroniła zdobyty rok wcześniej tytuł Ranking Red Bull Street StyleTokio.
            Ciekawostką jest fakt, że pięcioosobowym sędziowskim jury był polski zawodnik Michał Rycaj oraz słynny Marco Materazzi, który w 2006 r. z reprezentacją Włoch wywalczył mistrzostwo świata.


 

sobota, 21 września 2013

Japońskie magnetyczne „pędzolino”

              Jakoś na razie ucichły zachwyty nad Pendolino, co to ma pędzić z prędkością 230 km/h - po polskich szynach! – pewnie PKP za infrastrukturę się bierze. Jak te ponad 20 spółek się dogada – kto, co i jak – szefostwo pójdzie na zasłużone i tłuste emerytury i można będzie powiedzieć – to nie ja, kolega! 
 

            A w Japonii, w prefekturze Yamanashi, niedawno na torze testowym próbowano pociąg magnetyczny. Osiągnął prędkość 505 km/godz. Na pokładzie pojazdu znajdował się m.in. ichniejszy Nowak, czyli minister transportu Japonii Akihiro Ota oraz prezes spółki JR Central Yoshiyuki Kasai.
We wrześniu 2011 r. jazdy próbne pociągów magnetycznych na wspomnianym torze o długości 18,4 km zostały przerwane, aby wydłużyć jego trasę, które to prace zakończono w sierpniu. Teraz testowa linia ma 42,8 km. 
Odbywają się na niej testy prototypowego pociągu magnetycznego serii L0, zbudowanego przez Mitsubishi Heavy Industries i Nippon Sharyo. Został oddany do dyspozycji spółki JR Central w czerwcu tego roku. Składa się on z 5 członów, ale do końca 2015 r. ma być wydłużony do 12 członów. 
Doświadczenia zebrane przez japońskich inżynierów zostaną wykorzystane podczas budowy linii kolei magnetycznej, która ma połączyć Tokio z Nagoją, a w dalszej kolejności z Osaką. Ten pierwszy liczący 286 km odcinek ma być oddany do użytku w 2027 r. Większość trasy będzie przebiegać w tunelach pod Południowymi Alpami Japońskimi.
Linia do Osaki ma być oddana w 2045 r. Inwestycja ma zostać sfinansowana ze środków własnych JR Central oraz kredytów i obligacji.
No jak to?! To ta spółka się „nie wywróci” po kilku kilometrach toru? Plan na ponad 30 lat?
W Polsce na takie przedsięwzięcia patrzy się bardziej „realnie”. Kilkadziesiąt lat, kilkadziesiąt firm i spółek. Wiadomo – każdy musi się nachapać i zbankrutować! A takich chętnych jest na pęczki!
 
 

piątek, 20 września 2013

Człowiek - radar

Całkowicie od dziecka niewidomy Daniel Kish (ur. 1966 w Montebello, Kalifornia ), jest amerykańskim ekspertem w dziedzinie ludzkiej echolokacji i prezesem stowarzyszenia „Świat Dostępny dla Niewidomych”. 
Prowadzi zupełnie normalny tryb życia – spaceruje (często po górach), gra w piłkę, jeździ na łyżwach -ba! – nawet podczas normalnego ruchu ulicznego, porusza się na rowerze górskim.
Wszystko dzięki autorskiej metodzie adaptacyjnej dla niewidomych, którą nazwał Flash Sonar. Polega na echolokacji, czyli lokalizacji obiektów na podstawie odbitego dźwięku. Posługują się nią m.in. nietoperze i delfiny. 
Daniel Kish dźwięki generuje uderzając językiem o podniebienie z częstotliwością dwóch-trzech kliknięć na sekundę. Co ciekawe, metoda może być stosowana w zupełnie nieznanym środowisku! 
  Amerykanin uczy innych niewidomych jak ją stosować, poświęcił na to ponad dziesięć tysięcy godzin pracując z uczniami na całym wszystkich typów i kultur. Podkreśla, że człowiek, zarówno widzący jak i niewidomy, powinien rozwijać wszystkie możliwe aspekty ludzkiej percepcji.
Technika Flash Sonar, którą rozwinął do perfekcji, spowodowała, że często nazywa się go Batmanem „w realu”.



 


 

czwartek, 19 września 2013

Niesamowite rysunki Karli Mialynne

             Prace Karli Mialynne budzą zachwyt i zdumienie na całym świecie. Artystka mieszka w Kalifornii, zajmuje się projektowaniem t-shirtów, ilustracji książkowych (szczególnie dla dzieci), czasem zajmuje się także klasycznym malarstwem olejnym.
             Sławę zyskała niezwykle realistycznymi rysunkami, które wykonuje kredkami, markerami i farbami akrylowymi. 
              Ich zaletą jest to, że z powodzeniem mogą być stosowane do malowania na praktycznie każdej powierzchni. Nawet na szkle. Barwniki bazują na alkoholach i wodzie, przez co nie rozpuszczają tworzywa, szybko schną, można je też nakładać bardzo cienkimi warstwami.
              Światłocień i odwzorowanie najdrobniejszych szczegółów sprawiają wrażenie, że mamy do czynienia z fotografią, a nie z rysunkiem.



środa, 18 września 2013

Dzień Polaka w Argentynie

              Argentyna jest jedynym państwem, w którym Dzień Polaka Osadnika („Día del Colono Polaco") obchodzi się jako święto narodowe (8 czerwca, od 1995). Z tej okazji w Buenos Aires, pod auspicjami Ambasady Polski, Związku Polaków, organizacji la Asociación Cultural Argentino Polaca oraz la Fundación Argentina, odbywa się tydzień imprez kulturalnych poświęconych Polsce i Polakom.
              Ożywienie emigracji polskiej do Argentyny nastąpiło po 1897 roku. Doszło do masowego exodusu rolników ze wschodniej Małopolski. Na wywołanie tego zjawiska wpłynęła z jednej strony tzw. "gorączka parańsko-brazylijska" z lat 1895/6, a z drugiej niezwykle intensywna agitacja niemieckich biur pasażerskich z Hamburga i Bremy. W listach rozsyłanych po całej wschodniej Małopolsce znajdowały się informacje, mające na celu jak najatrakcyjniejsze przedstawienie Argentyny, np. zachęcanie tanią ziemią, darmowym karczowaniem puszcz, darmowymi polowaniami i brakiem podatków. Łatwo się domyślić, że tysiące ludzi z nadzieją na wspaniałą przyszłość ciągnęły do Argentyny. Po przybyciu na miejsce najczęściej rzeczywistość okazywała się zupełnie inna niż ta, którą obiecywały niemieckie agencje.
            W 1905 roku do Argentyny przybyła duża grupa robotników, którzy zostali zmuszeni do wyjazdu po stłumieniu przez władze rosyjskie protestów w Królestwie Polskim. Skupili się oni w Buenos Aires, gdzie zakładali towarzystwa samopomocowe i zainicjowali wydawanie polskojęzycznej prasy. W XIX wieku emigrowali do Argentyny także uczeni m.in. geolodzy znajdujący zatrudnienie w argentyńskim przemyśle naftowym.
             Pod koniec 1921 roku w Argentynie żyło tu już około 32 tys. Polaków. Największe skupiska Polonii argentyńskiej były w Buenos Aires, Rosario, Santa Cruz i Rio Gallego.
              Podczas II wojny światowej argentyńska Polonia ofiarnie wspomagała walczącą Polskę poprzez zbiórki pieniędzy, wysyłkę paczek do jeńców, udzielanie schronienia uchodźcom. Dwa tysiące Argentyńczyków polskiego pochodzenia zaciągnęło się na ochotnika do Wojska Polskiego. Skutkiem wydarzeń II wojny światowej była kolejna fala emigracyjna, licząca ok. 200 tys. osób, głównie byłych żołnierzy sił alianckich. 
               Obecnie Polonia argentyńska liczy szacunkowo ok. 150 - 450 tys. osób. Życie polonijne w Argentynie jest bardzo aktywne. Związek Polaków w Argentynie zrzesza 34 organizacje z całego kraju. Ukazuje się kilka tytułów prasowych m.in. „Głos Polski” istniejący nieprzerwanie od 1922 roku.
Polskie ślady w Argentynie są dostrzegalne w wielu miejscach, ale tak naprawdę rzadko kojarzone z Polską. W dużym stopniu nastąpiła asymilacja emigrantów z miejscową ludnością.
              Epizod argentyński mieli m.in. tak znani polscy artyści jak Jerzy Petersburski (kompozytor m.in. „Tanga Milonga”) czy pisarz Witold Gombrowicz.





wtorek, 17 września 2013

Heroiczna walka o uratowanie islandzkiej wyspy Heimaey

             Heimaey (Vestmannaeyjar) to miejscowość położona na wyspie o tej samej nazwie, w archipelagu Vestmannaeyjar, u południowych wybrzeży Islandii. Jest największym portem rybacki kraju. 
                 Wielką tragedią był wybuch położonego na wyspie wulkanu Eldfell, co nastąpilo 23 stycznia 1973 roku. Potoki lawy zniszczyły dużą część Heimaey i zagroziły zatoce, w której mieści się port. Po zakończeniu erupcji przystąpiono do odbudowy osady, a do dziś można podziwiać rozległe pola lawowe.
Eldfell ma wysokość 279 metrów, a w języku islandzkim oznacza Ognistą Górę. Pierwotnie nazwą wulkanu było Kirkjufell (Góra Kościelna), ze względu na bliskie położenie Kirkjubær, lecz nie została ona przyjęta przez oficjalny islandzki komitet ds. nazewnictwa miejsc. Nadał on wulkanowi nową nazwę Eldfell (Góra Ognia), mimo sprzeciwu mieszkańców. 
                 Podczas pierwszych dni erupcji ilość wyrzucanej lawy i materiału piroklastycznego szacowano na 100 metrów sześciennych na sekundę. W przeciągu dwóch dni potoki lawy utworzyły żużlowy stożek o wysokości 100 metrów. Wybuch spowodował poważny kryzys na wyspie, nieomal doprowadzając do jej całkowitej ewakuacji. Pokrywający wyspę popiół wulkaniczny zniszczył wiele domów, a potok lawy zagroził odcięciem portu rybackiego, będącego głównym źródłem dochodu zajmujących się rybołówstwem mieszkańców. W wyniku natychmiastowych działań, polegających na chłodzeniu lawy pompowaną z morza wodą, udało się zapobiec zablokowaniu zatoki portowej.
                  Większość ludzi opuściła wyspę w łodziach. Szczęśliwie strumienie lawy i emisja materiału piroklastycznego nie dotarły do pasa startowego na Heimaey, dzięki czemu wyspę mogły opuścić drogą lotniczą osoby niemogące podróżować drogą morską (głównie pacjenci szpitala oraz osoby starsze (około 300). Ewakuacja niemal wszystkich mieszkańców (5 300 ludzi) zajęła sześć godzin. Na wyspie pozostało od 200 do 300 osób, celem przeprowadzenia niezbędnych czynności i ocalenia mienia z zagrożonych domów. W związku z wyjątkową sytuacją, bydło, konie i owce zostały zabite. Akcja ratunkowa przebiegła bardzo sprawnie, głównie ze względu na dobrą pogodę, umożliwiającą bezproblemową żeglugę oraz loty samolotów.
                 Pomimo bliskości miasta i wielkich zniszczeń, wybuch pochłonął tylko jedną ofiarę śmiertelną. Był nią mężczyzna, który włamał się do apteki by zdobyć leki i udusił się toksycznymi oparami. Dwutlenek węgla oraz niewielkie ilości trujących gazów zbierały się w wielu budynkach częściowo zasypanych wyrzuconymi materiałami piroklastycznymi i wchodząc do nich, kilkoro ludzi doznało zatrucia.
                 Po kilku pierwszych dniach tempo emisji lawy stale malało. Początkowa ilość 100 metrów sześciennych na sekundę do 8 lutego spadła do 60 m³/s, a w pierwszej połowie marca do 10 m³/s. Następnie tempo zmniejszało się wolniej, ale w połowie kwietnia skala wypływu spadła już do około 5 m³/s.
Ze względu na niską przewodność cieplną skał, pod skorupą zastygłej lawy przez wiele lat może utrzymywać się temperatura rzędu setek stopni. Po zakończeniu erupcji naukowcy ocenili, czy jest możliwe pozyskiwanie ciepła ze stygnącej powoli lawy. Wkrótce opracowano eksperymentalny system, do którego w 1974 podłączono pierwszy dom. Program rozwinięto na kilka kolejnych domów oraz szpital, a w 1979 rozpoczęto budowę czterech większych instalacji do pozyskiwania ciepła. Każda z nich zbierała energię z obszaru kwadratu o boku 100 m, poprzez przesączanie wody w gorące miejsca i gromadzenie powstałej pary wodnej. Moc uzyskiwana przez instalacje sięgała 40 MW, a dodatkowo do prawie każdego domu na wyspie dostarczano otrzymywaną przy okazji ciepłą wodę.
                Całkowitą ilość wyrzuconej lawy i materiału piroklastycznego podczas pięciomiesięcznej aktywności oszacowano na 0,25 kilometra sześciennego. W wyniku tego powierzchnia wyspy zwiększyła się o około 2,5 km², co stanowi wzrost o około 20% względem dawnej powierzchni. 
               Obfita ilość materiału piroklastycznego powstałego w wyniku erupcji została użyta do powiększenia pasów startowych miejscowego małego lotniska, a także jako podstawa pod budowę 200 nowych domów. Do połowy 1974 około 50% dawnej populacji powróciło na wyspę, a do marca 1975 – około 80%. Koszty regeneracji i odbudowy Heimaey zostały pokryte przez wszystkich Islandczyków poprzez celowy podatek obrotowy oraz z pomocy międzynarodowej, wynoszącej w sumie 2,1 milona dolarów, pochodzącej głównie z Danii, ale przy istotnym udziale Stanów Zjednoczonych i kilku organizacji międzynarodowych. Dzięki nowo utworzonemu z lawy falochronowi osłaniającemu przystań przemysł rybacki ponownie się ożywił i obecnie wyspa pozostaje najbardziej znaczącym ośrodkiem rybołówstwa w kraju.
                Do chwili zakończenia erupcji Eldfell osiągnął wysokość około 220 metrów nad poziomem morza. Od tego czasu jego wysokość zmniejszyła się o 18-20 metrów z powodu osunięć i kompresji żwirowatego materiału oraz erozji spowodowanej wiatrem. Mieszkańcy wyspy obsiali trawą dolne części nieosłoniętych zbocz, w celu ich ustabilizowania i zapobieżenia dalszej erozji. Przewiduje się, że ostatecznie większa część wulkanu pokryje się trawą, tak jak sąsiedni wulkan Helgafell.