Powered By Blogger

piątek, 31 maja 2013

Potwór czy niegroźne zwierzę?

             Największym stawonogiem na świecie jest japoński krab pacyficzny, zwany również krabem olbrzymim. Przypomina zmutowanego potwora rodem z „Tajemniczej wyspy”.
Rozpiętość jego odnóży osiąga nawet 3 do 4 metrów (długość głowotułowia około 40 centymetrów) i waży około 20 kilogramów. Najczęściej jest czerwony z białymi plamkami, chociaż są spotykane również osobniki całe czerwone bądź białe.
            Występuje na dnie Oceanu Spokojnego, niedaleko wschodniej strony Archipelagu Japońskiego, przeważnie na głębokościach od 200 do 300 metrów, lecz spotyka się także te kraby na głębokościach około 800 m.
             Chętni mogą go zobaczyć na przykład w oceanarium w Timmendorf w Niemczech. Jako odrębny gatunek kraba został sklasyfikowany w 1836 r. przez holenderskiego zoologa i arystokratę Coenraada Jacoba Temmincka. Jest szczególnie starym gatunkiem, zaliczanym przez naukowców do żywych skamieniałości. To ostatni żyjący gatunek z rodzaju Macrocheira, pozostałe wymarły dawno temu. Niektórzy twierdzą, że dożywa nawet 100 lat, ale to tylko przypuszczenia.
            Większość czasu kraby spędzają w oceanie, na brzeg wychodzą jedynie wiosną, aby złożyć swoje jaja. Ich małe zaraz po wykluciu wędrują do wody.
            Nie wiadomo zbyt wiele na ich temat. Japoński krab pacyficzny jest łowiony przez rybaków na Oceanie Spokojnym, a jest to szczególnie popularne na wyspach Izu oraz w prefekturze Wakayama. Jego mięso, odpowiednio doprawione, jest lokalnym przysmakiem.



czwartek, 30 maja 2013

Mural bezdomnych w Bydgoszczy

             Mieszkańcy schroniska dla bezdomnych przy ul. Fordońskiej w Bydgoszczy, pokryli betonowy płot otaczający ich „dom”, niecodziennym muralem. Wielkoformatowy obraz, przedstawiający twarze mieszkańców, tworzony był pod okiem Bartka Świąteckiego, jednego z z czołowych europejskich artystów street artowych. Jego prace były prezentowane w polskich i europejskich albumach poświęconych graffiti i sztuce street artu: „Polski Street art.” I i II edycja, „Mural art.”, projektował odzież dla marki odzieżowej House.
            Organizatorem projektu było stowarzyszenie Ośrodek Działań Kulturowych Las, a z jego ramienia muralem zajmował się Marcin Płocharczyk. Celem „Lasu” jest animacja grup wykluczonych społecznie i kulturowo oraz wprowadzanie działań artystycznych w przestrzeń publiczną.
           Projekt „New Colours For-don" sfinansowany był ze środków Biura Kultury Urzędu Miasta Bydgoszczy.
             Praca trwała cztery dni. Artyści uczyli bezdomnych technik malowania, posługiwania się spreyem i wycinania szablonów. Rezultatem wspólnych działań jest 19 twarzy.
Mural wykonany przez bezdomnych na ogrodzeniu schroniska to prawdopodobnie pierwsza taka inicjatywa w Polsce. W ramach projektu „New Colours For-don" planowane są również warsztaty dla fordońskich więźniów.

środa, 29 maja 2013

Wolę sobie nogę obciąć, niż pracować!

                 Bezrobotny, 56-letni Url Hans ze Styrii (Austria), nie bardzo lubi pracować. Groziło mu cofniecie zasiłku, gdyż odrzucał kolejne propozycje zatrudnienia. Godzinę przed terminem komisji lekarskiej, piłą elektryczną obciął sobie stopę tuż nad kostką i wrzucił ją do pieca. Chciał uniemożliwić jej przyszycie!    
               Amputację przygotował starannie. Poczekał, aż żona i dorosły syn wyjdą z domu, zdjął osłonę z piły i dawaj! Problemem stało się krwawienie, którego nie mógł opanować. Wezwał pogotowie i natychmiast śmigłowcem przewieziono go do szpitala w Grazu.
Niby mu się udało, ale nie bardzo. Lekarz specjalista od orzeczeń inwalidzkich stwierdził, iż .. bez stopy też może pracować. Fachowcy od zatrudnienia już szukają dla niego odpowiedniej posady.



         

wtorek, 28 maja 2013

Trzy razy przeżył śmierć kliniczną – twardziel czy świr?

              Krzysztof Fus… Znacie? Nie? Założę się, że tak! Niedawno obchodził 71-te urodziny, jest nestorem polskich kaskaderów. Przez 50 lat pracy wystąpił w około tysiącu filmów fabularnych, przedstawień teatralnych, dublował aktorów również w popularnych serialach. 
Podejmował się najtrudniejszych zadań, łamał sobie kości i kręgosłup, poparzeń nie liczył, trzy razy znalazł się w stanie śmierci klinicznej. Skórę na twarzy ma przeszczepioną od matki - po wypadku w 1967 r., kiedy spaliło mu twarz - na planie „Dublerów” Marcina Ziębińskiego urwało mu nogę. Jego opowieści to ból, szpitale, operacje, paraliż, rehabilitacja… Kręgosłup trzyma się na sprężynach, gdy przechodzi przez bramkę na lotnisku ciągle coś brzęczy.
Co wyczyniał w głowie się mieści! W filmie „Znicz olimpijski” skakał z kolejki linowej na Kasprowy Wierch, dwa razy skok się udał, za trzecim razem nie trafił w sosnę i z 40 metrów walnął w ziemię! Przeżył, co zakrawa na cud!
Debiutował w 1966 r. rolą marynarza w „Cała naprzód” Stanisława Lenartowicza. Później występował w „Stawce większej niż życie” czy „Trzeciej części nocy” Andrzeja Żuławskiego, współpracował na planie m.in. ze Zbyszkiem Cybulskim czy Markiem Perepeczko. W swojej karierze grał ochroniarzy, dublował Zofię Merle, wcielał się w lwa oraz krokodyla. W szczytowym okresie swojej kariery (koniec lat 70.) Krzysztof Fus uchodził za najlepszego fachowca w swojej dziedzinie.
Jego sławie towarzyszył strach, ludzie się go bali. Dotyczy to szczególnie jego czasów wrocławskich, gdy studiował na WSWF-ie. Po kilku głębszych był nieobliczalny, niebezpieczny dla siebie i otoczenia. Kopniakami wywalał drzwi, skakał po dachach, wychodził przez okno…
Krzysztof Fus jest teraz jest inwalidą i stroni od planów filmowych. Ostatnio zrobił wyjątek tylko dla Jerzego Hoffmana i jego „Bitwy Warszawskiej”, w której odpowiadał za ewolucje kaskaderskie.
Krzysztof Fus jest obecnie prezesem Filmvisage, stowarzyszenia organizującego białostocki Międzynarodowy Festiwal Zawodów Filmowych, Telewizyjnych i Teatralnych. Stowarzyszenie nagradza przede wszystkim wyrobników filmu, zazwyczaj „niewidocznych” dla widzów - m.in. scenografów czy kaskaderów.



poniedziałek, 27 maja 2013

Walka o sandały i okulary Gandhiego

            Nowojorska aukcja pamiątek po Gandhim wywołała prawdziwą burzę w Indiach. Media nagłośniły sprawę, co spowodowało, poszły za 1,8 mln dolarów (!). Ich cena wywoływacza wynosiła 30 tys. dolarów. 
            
         Na sprzedaż wystawił je James Otis, pokojowy działacz z Kalifornii i wielbiciel Gandhiego. Hindusi potraktowali to jako zamach na „narodową świętość”. W domu aukcyjnym Antiquorum Auctioneers w Nowym Jorku licytowano okrągłe, druciane okulary, zegarek kieszonkowy Zenith z 1910 r., miskę i talerz, na którym Gandhi jadł ostatni posiłek przez śmiercią z rąk hinduskiego radykała w 1948 r. 




          Na aukcję wystawiono też zniszczone sandały oraz szal ojca indyjskiej niepodległości, z przędzy utkanej przez niego samego na kołowrotku. Propagowana przez Gandhiego domowa produkcja samodziałów (khadi) stała się jednym z elementów walki o zrzucenie władzy Brytyjczyków, a kołowrotek - symbolem biernego oporu. Na aukcji był również podpisany przez Gandhiego dokument, zawierający jego ostatnie życzenia oraz charakterystyczna, podobna do furażerki czapka z lnianego samodziału. Od czasu Mahatmy takie czapki stały się tradycyjnym nakryciem głowy indyjskich działaczy i polityków niepodległościowych. W języku angielskim noszą one nazwę czapki Gandhiego, a w rosyjskim - po prostu nazywane są „gandi".
             Sąd w New Delhi wydał nakaz wstrzymania aukcji (ale bez skutków prawnych w USA). Pozew złożył fundusz Navjivan założony przez Gandhiego w 1929 r. i roszczący sobie prawa do wszystkich po nim pamiątek. W akcję zaangażowała się również indyjska dyplomacja, ale bez rezultatu – aukcja się odbyła.
            W samych Indiach, prawnuk Bapu - Tushar Gandhi – stwierdził, że to obraza dla pamięci pradziadka. Równocześnie zaczął zbierać pieniądze na wykup pamiątek po Bapu (ojciec, tak Gandhi nazywany jest w Indiach).
 
            W rezultacie kupił je potentat piwny i lotniczy Vijay Mallaya, właściciel m.in. linii lotniczych Kingfisher i piwa o tej samej nazwie. Licytował w imieniu Indii i pamiątki wrócą do kraju.





niedziela, 26 maja 2013

Po śmierć na Mount Everest

           Głośno było ostatnio o Japończyku Yuichiro Miura, który w wieku 80 lat zdobył po raz trzeci szczyt Mount Everest. Jest to wymarzony sukces wszystkich himalaistów. Odnotowano już ponad 3000 wejść na ten ośmiotysięcznik. Jednak od 60 lat (pierwsze wejście na szczyt) zginęły już tam 233 osoby. W samym 2012 roku życie straciło 10 himalaistów.
            
          
           Często przyczynami zgonu są burze śnieżne, lawiny lub po prostu śmiertelne upadki. Największym niebezpieczeństwem jest niskie ciśnienie, które obniża poziom tlenu w powietrzu. Powietrze tak ubogie w tlen jest przyczyną ogromnego wyczerpania. Himalaiści w tym czasie zasypiają na zawsze.
 
              Wzdłuż tras wiodących na szczyt, leży ponad 200 ludzkich zwłok. Himalaiści z czasem przyzwyczajają się do takiego widoku, ale dla wszystkich innych może być on szokujący. Jedna z himalaistek po zawiśnięciu przez lata wisiała na swojej linie. Ciała są zmumifikowane mrozem, praktycznie nie ulegają rozkładowi (wydobycie zmarłych wiąże się ze zbyt dużym ryzykiem).













            
           Nikt o tym głośno nie mówi, ale martwe ciała zalegające na trasach wspinaczkowych, służą jako swoiste drogowskazy. Niektóre, bezimienne zwłoki, maja nadane „imiona” - np. „zielone buty”. Praktycznie każdy może wybrać się na szczyt, co kosztuje od 25 do 65 tys. dolarów.
            Niektóre zwłoki znajduje się po latach, wtedy dopiero jest szansa na pochowanie. Ciało legendarnego angielskiego wspinacza Georga Mallory'ego, który zaginął w 1924 roku odnaleziono dopiero w 1999 roku. Do tej pory nie wiadomo, czy przypadkiem nie on pierwszy zdobył Mount Everest.






sobota, 25 maja 2013

Kuriozalne procesy w polskich sądach, zupełny odlot!

            Nie dość, że w sądach sprawy się ślimaczą, to jeszcze niektóre procesy budzą po prostu śmiech. Rodzą się pytania o powagę wymiaru sprawiedliwości i refleksja – co oni tworzą?!
            Kilkanaście miesięcy zamojski Sąd Rejonowy zajmuje się sporem o koguta, wartego około 25 zł. Uznano, że został skradziony i sprawczynię skazano na 100 zł grzywny. Biegły rzeczoznawca wyliczył, że na ustalenie wartości koguta poświęcił dziesięć godzin, z czego cztery zajęło mu pisanie opinii. Wykasował za to 318 zł. Po apelacji Sąd Okręgowy nakazał powtórzenie procesu i zasugerował niższej instancji przeprowadzenie dowodu ... z oględzin kurnika.

 
            Wymiarowi sprawiedliwości podpadły też pszczoły. W Polsce nie ma wyodrębnionych przepisów regulujących gospodarkę pasieczną. Sąd, rozpatrując skargę o użądlenie przez pszczołę, sięgnął do przepisów wydanych jeszcze byłych zaborców m. in. do patentu cesarzowej Marii Teresy z 1775 r. i przepisów wydanych przez cesarza Franciszka Józefa.




              Sądy zarządzały już sekcję zwłok kota (podejrzenie otrucia), pytały aptekarzy, ile kosztują antybiotyki (aby ustalić koszt leczenia gęsi uderzonej kijem), rozstrzygały, czy pies rottweiler nie lubi psa pekińczyka i który z nich „zaczepia” drugiego podczas spaceru.. Trzy składy orzekające przez wiele miesięcy wyjaśniały, czy mężczyzna zabił z wiatrówki wiewiórkę, skoro nie znaleziono trupa.


piątek, 24 maja 2013

Dziadek zdobył po raz trzeci Mount Everest!

             Japończyk Yuichiro Miura po raz trzeci wspiął się na najwyższą górę na Ziemi – Munt Everest (8850 m). Poprzednio uczynił to w latach 2003 i 2008. Miał wtedy odpowiednio 70 i 75 lat. 
             Teraz 80-latek jest najstarszym człowiekiem, któremu udało się wejść na najwyższy szczyt świata. Do tej pory rekord dzierżył Nepalczyk Min Bahadur Sherchan. Wejścia dokonał w 2008 r., gdy miał 76 lat. W przyszłym tygodniu szykuje się do „rewanżu” i być może Yuichiro Miura niedługo będzie się cieszył rekordem.


         

czwartek, 23 maja 2013

Gitara Lennona za 400 tys. dolarów!

            Gitarę, na której grali John Lennon i George Harrison, z kultowej formacji The Beatles, sprzedano na aukcji w Nowym Jorku za 408 tys. dolarów. Licytację przeprowadził dom aukcyjny Julien's Auctions.
            Wstępnie wartość „wiosła” oceniono na 200-300 tys. dolarów. Według kalifornijskiego domu aukcyjnego John Lennon podarował ją inżynierowi dźwięku Apple Records w 1967 roku.
            Na aukcji w Nowym Jorku sprzedano również około 450 przedmiotów i pamiątek należących do Elvisa Presleya, Davida Bowie'ego, Michaela Jacksona. Gitara elektryczna Presleya poszła za 50 tys. dolarów, a jego okulary przeciwsłoneczne za prawie 30 tys. dolarów.
            Fani i kolekcjonerzy pamiątek po różnych gwiazdach, są siła napędową aukcji na całym świecie. Ceny jakie oferują za byle drobiazg są oszałamiające.


środa, 22 maja 2013

Nowe dziecko Gerbera

           Twarz dziecka na produktach Gerbera znana jest już od ponad 80 lat. Logo firmy wykonano, gdy dziewczynka Ann Turner Cook, miała kilka miesięcy. W 1927 roku artystka Dorothy Hope Smith, przyjaciółka rodziny Cook, sportretowała Ann, a rok później rysunek wygrał konkurs organizowany przez producenta dziecięcych smakowitości.
               Obecnie Ann Turner Cook ma 87 lat. 
             Firma zdecydowała, że pora na zmianę wizerunku. Nową twarzą Gerbera będzie 8-miesięczna Mary Jane Montoya, która w konkursie pokonała 300 tys. maluchów. Rodzice dziewczynki dostali 50 tys. dolarów. Całą kwotę od razu wpłacili na konto dziewczynki, z przeznaczeniem na przyszłą edukację.


wtorek, 21 maja 2013

Rowerem na szczyt wieżowca

          Polak Krystian Herba „wskoczył" rowerem na najwyższy budynek Chin, Światowe Centrum Finansowe w Szanghaju. Mierzy ono dokładnie 492 metry i jest piątym pod względem wysokości drapaczem chmur na Ziemi.
             Krystian Herba pokonał go schodami na rowerze i tym samym pobił rekord Guinnessa. Wyczynu dokonał na specjalnie skonstruowanym rowerze, na którym w zeszłym roku „wskoczył” na jeden z najwyższych budynków w Dubaju. Pokonał wtedy 2040 schodów.
            Tym razem zadanie było trudniejsze - 2754 schodów, o 702 więcej niż wynosił rekord Guinnessa. Wskoczenie rowerem na najwyższy budynek Chin zajęło sportowcowi godzinę dwadzieścia jeden minut i pięćdziesiąt trzy sekundy.
            Krystian Herba zapowiada, że za rok zaatakuje w Szanghaju jeszcze wyższy wieżowiec. Na razie jest on w budowie.



poniedziałek, 20 maja 2013

90-letnia staruszka skoczyła ze spadochronem

            Podobno starość to nie kwestia wieku, ale samopoczucia. Zdaje się to potwierdzać Marion Stangler z Alabamy, która uczciła swoje 90-te urodziny skokiem ze spadochronem. Przymierzała się do tego pełne 10 lat, ale poprzednio zabrakło jej odwagi. 
 
            Teraz zrealizowała swoje zamierzenie, a w zasadzie marzenie. W „locie” z wysokości 4,5 tys. m towarzyszył jej instruktor, a na ziemi czekali dwaj 60-letni synowie.
            Marion Stangler nie trafi jednak do Księgi Rekordów Guinnessa jako najstarsza kobieta skacząca na spadochronie. Rekord należy do Brytyjki, Peggy McAlpine, która w zeszłym roku skoczyła mając 104 lata.


niedziela, 19 maja 2013

Psy będą szczekać, gdy pozwolę!

            Burmistrz miasteczka Cerro al Volturno w regionie Molise, na południu Włoch, wydał zarządzenie, określające kiedy psy mogą szczekać. Zakazał „haukania” w porze sjesty, czyli w godzinach 13.00 – 16.00, a potem nocą od 21.00 do 8.30. Jeśli nie można ich do milczenia przekonać, mieszkańcy są zobowiązani zamknąć je w pomieszczeniach jak najbardziej oddalonych od innych budynków mieszkalnych i sąsiednich mieszkań.
  Właścicielom psów za złamanie zakazu grożą kary finansowe od 25 do 500 euro. Rozporządzenie liczy sześć stron
Jakby tego było mało, psom, nawet na smyczy i w kagańcu, zabroniono wstępu do parków i do wszystkich miejsc zabaw dzieci. W rozporządzeniu burmistrz nakazał, aby smycz, na której wyprowadza się psa, nie była dłuższa niż 1,5 metra.
To się nazywa porządek w papierach! Tylko z tym szczekaniem…czy psy się dostosują? Było nie było, właściciele muszą je jakoś przekonać, by nie stracić kasy.

sobota, 18 maja 2013

Najdłuższa pizza na świecie. Polacy stracili rekord

Podczas festynu w toskańskim mieście Massa 50 włoskich pizzaioli, czyli piekarzy pizzy, rzuciło wyzwanie Polakom, którzy w sierpniu 2010 roku przygotowali na krakowskich Błoniach pizzę długości 1010 metrów i 28 centymetrów.
             Ich wypiek miał 1172 metry i 97 centymetrów i jest to najdłuższa pizza na świecie. Do jej upieczenia, rozłożonej wzdłuż nabrzeża Massy i wpisanej do Księgi Rekordów Guinnesa, zużyto 2 ton mąki, 30 kilogramów bazylii, kilkuset kilogramów mozzarelli i wielkie wiadra sosu pomidorowego. Pizza pieczona była stopniowo przez 24 godziny. Dochód z imprezy, zakończonej prezentacją olbrzymiego wypieku, został przekazany na rzecz ludności z regionu Emilia-Romania, która ucierpiała w ubiegłorocznym, majowym trzęsieniu ziemi.
Rywalizacja włosko-polska ma kilkuletnią tradycję, tym razem piłka dla Włochów. Zaczęło się w 2004 r., kiedy to Polacy upiekli pizzę o długości 134 metrów. Włoscy pizzaioli odpowiedzieli piekąc 405 metrów pizzy.

piątek, 17 maja 2013

Wagony metra – drugie życie

              Władze Nowego Jorku zainicjowały w 2000 r. nowatorski projekt budowy sztucznej rafy, a wykorzystano stare wagony metra. „Emeryturę” setek 18-tonowych wagonów uwiecznił w swoim cyklu fotografii Stephen Mallon. Poświęcił na to 3 lata pracy, a efektem była okolicznościowa wystawa.  
             Zrzucane do Atlantyku wagony są przedtem oczyszczone ze szkodliwych toskyn, nie ma więc obawy skażenia środowiska.
              Pewnie szybko zostaną zamieszkane przez wiele odmian ryb i skorupiaków, które znajdą tam swój „dom”.


        

środa, 15 maja 2013

Na eBay sprzedasz i kupisz wszystko!

            Tak przynajmniej twierdzą przedstawiciele, tej największej na świecie internetowej aukcji. Główne motto firmy: „Jeśli chcesz coś kupić - możesz kupić na eBay” zdaje się być nie tylko reklamą. Czasem trafiają się prawdziwe okazje, czasem na sprzedaż wystawiane są rzeczy co najmniej „dziwne”.
  1. Miasto w Teksasie
Cały obszar miasta - 13 hektarów, domy i tawerna, został wystawiony na sprzedaż w serwisie eBay w 2007 roku. Większość jego mieszkańców uciekła z upadającego miasteczka, praktycznie przestało istnieć. Licytacja z początku szła dobrze, ale nie osiągnięto założonej, minimalnej ceny - 2.500.000 dolarów. Po zakończeniu aukcji, grunty i budynki były sprzedawane jako oddzielne części.
2. Dzieci
Ponoć na Zachodzie nie straszy się dzieci jakimś tam bajkowym wilkiem czy „czarną wołgą”, a groźbą sprzedaży na eBay. Jeden z takich żartownisiów (Niemiecy) poszedł po bandzie i rzeczywiście wystawił synka na sprzedaż. Początkowa stawka - 1 euro. Powód sprzedaży - dziecko jest zbyt głośne. Władze niemieckie nie mają poczucia tego rodzaju humoru i dziecko zabrała opieka społeczna, a rodzice usłyszeli zarzut handlu dziećmi.




3. Czoło jako powierzchnia reklamowa
Przedsiębiorczy mieszkaniec Nebraski na eBay zaoferował swoje czoło, jako baner reklamowy. Przez miesiąc zobowiązał się nosić logo firmy lub adres strony internetowej. Dużo nie zaoferowano - 322 dolarów. Ale zawsze coś!






4. Duch w słoiku
Mężczyzna z Arkansas wystawił na internetowej aukcji zakurzony słój, a w jego środku miał się znajdować duch. Sprzedawca zapewniał, że złapał go na cmentarzu i że przynosi on szczęście. Informacja o aukcji wyciekła do mediów na całym świecie i w rezultacie słoik poszedł za 50.000 dolarów.













5. Kanapka z wizerunkiem Matki Boskiej
Diane Duyser z Florydy twierdziła, że na jej grzance pojawiła się postać Matki Boskiej. Cudowna kanapka poszła za 28 tysięcy dolarów! Kupiło je internetowe kasyno.












 
6. Wątroba
Sprzedaż organów - to bardziej ekstremalny sposób na zarabianie pieniędzy. Jednak i ona ma swój własny rynek. Zdesperowany mężczyzna z Florydy próbował sprzedać na eBay swoją wątrobę. Ponieważ sprzedaż narządów jest nielegalna, aukcja została zamknięta, gdy tylko informacje o niej wyciekły do prasy. W tym momencie, cena wynosiła do 5.700.000 dolarów!



 
7. Okno, z którego strzelano do Kennedy'ego.
            Autentyczna rama okna, z którego Lee Harvey Oswald strzelał do John F. Kennedy'ego, została wystawiona na eBay w lutym 200 r. Do licytacji przystąpiło 188 osób. Zwycięzca wybulił ponad 3 miliony dolarów. 













 
8. Brukselka
Wielu Europejczyków do kolacji wigilijnej je dużo brukselki, oferta sprzedaży w serwisie eBay pojawiła się tylko raz, w 2005 r. Anglicy wystawili zamrożoną „kulę", a opis mówił, że wszystkie wpływy ze sprzedaży przeznaczone będą na cele charytatywne. Dla fundacji, która pomaga krajom Trzeciego Świata, udało się uzyskać 99,50 £.


9. Jet-fighter
Na eBay, często sprzedawane są samochody i łodzie, ale oferta myśliwca F18 była zaskoczeniem nawet dla właścicieli aukcji. Skąd się tam znalazł? Na złomowisku w Kalifornii kupił go pewien „spryciarz” i już widział duża kasę. Wystawił go za cenę wywoławczą 1.000.000 dolarów. Rząd USA nie był zachwycony perspektywą sprzedaż myśliwca i zastrzegł, że samolot nie może opuścić terytorium kraju. F 18 nie został sprzedany, a jego los jest nieznany.
10. Życie
Australijczyk o imieniu Britt, gdy rozpadło się jego małżeństwo, postanowił łopocząc nowe życie, a na eBay sprzedać stare. Oferta obejmowała dom, samochód, pracę, a nawet przyjaciół.
Po zakończeniu aukcji, wyznaczył sobie 100 nowych celów życiowych. Było to na przykład nurkowanie z rekinami i szkoła pilotażu. W rezultacie, prawa filmowe do jego historii kupiła wytwórnia filmowa Disneya.








wtorek, 14 maja 2013

Rekordowy dorsz-gigant

Niemiecki wędkarz z Kilonii, 44-letni Michael Eisele, na norweskich wodach 10 mil od wyspy niedaleko wyspy Soroya, złowił niezłą rybkę! Woda nie była głęboka, ot ok. 90 cm, ale trafił mu się dorsz ważący ok. 47 kg i mierzący ponad 1,5 m. Wyciągał go z pomocą dwóch pomocników (trzymali go, by nie wyleciał przez burtę łodzi) ponad 30 minut. 
Tym samym pobił rekord świata największego dorsza złowionego na wędkę o 5 kg, który od 44 lat dzierżył wędkarz z New Hampshire (USA).
Największego dorsza na wodach brytyjskich złowiono na Morzu Północnym w 1992 r. , niedaleko Whitby i ważył on „zaledwie” 26 kg z małym hakiem.
Michael Eisele swoje rekordowe trofeum ofiarował norweskiemu Rybołówstwa w Bergen. Wypatroszony dorsz będzie po spreparowaniu wypchany i wystawiony jako eksponat.



poniedziałek, 13 maja 2013

Raj na Ziemi – na razie tylko podatkowy

Raj podatkowy (też oaza podatkowa) jest to termin używany w odniesieniu do państw, w których przepisy podatkowe są wyjątkowo łagodne zarówno dla obcokrajowców jak i kapitału zagranicznego.
Głównym celem istnienia takich enklaw nie jest wbrew pozorom ułatwianie nielegalnych działań międzynarodowych, jakiś machlojek finansowych, ale przyciągnięcie przedsięwzięć gospodarczych do obszarów o słabej aktywności ekonomicznej. Z drugiej jednak strony, raje podatkowe są wykorzystywane przez przedsiębiorców do transferowania zysków i unikania płacenia wyższych podatków w krajach macierzystych. Najczęściej rejestruje się spółkę-klon w danym państwie i generuje fikcyjne koszty działalności spółki-matki. 
  Do niedawna najpopularniejszymi enklawami o małym opodatkowaniu były: Andora, Anguilla, Antigua i Barbuda, Antyle Holenderskie, Aruba, Bahamy, Bahrajn, Barbados, Belize, Bermudy, Brytyjskie Wyspy Dziewicze, Dominika, Gibraltar, Grenada, Guernsey/Sark/Alderney, Hongkong, Jersey, Kajmany, Liberia, Liechtenstein, Makau, Malediwy, Man, Mauritius, Monako, Montserrat, Nauru, Niue, Panama, Samoa, Seszele, Saint Kitts i Nevis, Saint Lucia, Saint Vincent i Grenadyny, Szwajcaria, Tonga, Turks i Caicos, Vanuatu, Wyspy Cooka, Wyspy Dziewicze Stanów Zjednoczonych i Wyspy Marshalla.
Zupełnie niedawno zaczęła w Polsce obowiązywać nowa, tzw. czarna lista rajów podatkowych. Weszło bowiem w życie nowe rozporządzenie ministra finansów dotyczące listy rajów podatkowych, czyli krajów i terytoriów stosujących szkodliwą konkurencję podatkową. Na nowej liście nie ma już Wyspy Man, Jersey, Baliwatu Guernsey oraz Antyli Niderlandzkich.
Zmiany spowodowane są podpisaniem wzajemnych umów o wymianie informacji podatkowych, jak i również reformami administracyjno-politycznymi, co zmieniło międzynarodowy status prawny niektórych terytoriów.
W sumie na nowej liście znalazło się 37 krajów oraz terytoriów zależnych i zamorskich stosujących szkodliwą konkurencję podatkową w zakresie podatku dochodowego od osób fizycznych.


W Europie coraz trudniej taki raj znaleźć. Pozostaje Gibraltar, Malta, Monako, San Marino i Lichtenstein. Wydaje się, że trudno mówić tutaj o jakimś „rozwoju gospodarczym”. Są to raczej typowe enklawy, gdzie uciekają milionerzy przed fiskusem. Tylko dla rekinów, dla płotek miejsca tam nie ma!
No, ale można też wybrać Rosję! Jak zrobił Gérard Depardieu. No, ale on ma w czym wybierać. Ma niemal 30 posiadłości we Francji, Belgii, Hiszpanii, Maroku i Argentynie.

niedziela, 12 maja 2013

Pieniądze i sława nie wszystkich odmóżdżają

             Sixto Díaz Rodríguez znany również jako Rodríguez lub Jesús Rodríguez mieszka w Detroit. Stał się bohaterem oscarowego filmu Malika Bendjelloula „Sugar Man”, nakręconego na podstawie jego niecodziennego życia, które może być przykładem, że pieniądze i sława nie wszystkich odmóżdżają. 
             Rodríguez, przez niektórych porównywany do Boba Dylana, w rodzinnym mieście nigdy nic wielkiego nie zdziałał. Jest szóstym z kolei dzieckiem meksykańskich emigrantów, rodzina żyła biednie, nawet na skraju ubóstwa. On sam pracował fizycznie, głównie przy rozbiórce domów.
            W 1967 r. nagrał pierwszy singiel „I'll Slip Away" pod pseudonimem Rod Riguez, ale płyta przeszła zupełnie bez echa. Występował w klubach nocnych Detroit i podczas jednego z występów został zauważony przez producentów, dzięki czemu podpisał kontrakt z wytwórnią Sussex Records. Jej nakładem ukazały się dwa jego albumy „Cold Fact” w 1970 i „Coming from Reality” w 1971 r. Żadna z płyt nie spotkała się z jakimkolwiek zainteresowaniem i sprzedano bardzo niewiele egzemplarzy, a w konsekwencji wytwórnia zerwała współpracę.
             Kilka lat później pirackie kopie jego płyt trafiły do Południowej Afryki. Stały się symbolem wolności i walki o tożsamość. W ciągu dwóch dekad odniosły tam niewiarygodny sukces, bijąc rekordy sprzedaży Elvisa Presley'a i Rolling Stonesów, choć sam piosenkarz nic o tym nie wiedział.
            Dwaj południowoafrykańscy fani postanowili odkryć, co naprawdę stało się z ich idolem i bohaterem. Krążyły plotki, że Rodriguez nie żyje, że popełnił samobójstwo na koncercie przez spalenie. Inna wersja mówiła, że strzelił sobie w głowę, czy że zaćpał się na śmierć. Swoiste śledztwo ujawniło, że piosenkarz żyje i ma się zdrowotnie całkiem dobrze. 
              W 1991 r. jego nagrania wydano po raz pierwszy na płytach kompaktowych. Rodriguez przyjechał do wolnej już RPA na kilka koncertów i został przyjęty entuzjastycznie. Ich zapis znalazł się na filmie „Dead Men Don't Tour: Rodriguez in South Africa 1998". Jego nagrania zaczęli samplować didżeje. W 2009 r. ukazały się w Ameryce wznowienia jego dwóch albumów. W kwietniu wystąpił na jednym z najważniejszych festiwali w USA - Coachella dzieląc scenę z Red Hot Chili Peppers i Wu-Tang Clan. Ma zaplanowanych czterdzieści następnych koncertów.
              Zyskał sławę i pieniądze. Niewiele to zmieniło w jego życiu. Dalej pracuje przy rozbiórce domów, a większość zarobionych na płytach i koncertach pieniędzy rozdał krewnym i przyjaciołom.




piątek, 10 maja 2013

Potwór w Nowej Zelandii

           Na plaży niedaleko Auckland znaleziono na wpół przysypane piaskiem truchło „morskiego potwora”. Z rozdziawionej paszczy starszą potężne zębiska, a widoczna część z głową ma ok. 9 m długości. Dalej ciągną się powyrywane wnętrzności na ok. 30 m. 
            Fachowcy różnie interpretują co „to” może być. Teorie wahają się od gigantycznej, zmutowanej orki do jakiegoś prehistorycznego gada. Wskazują na to prymitywne płetwy. Niektórzy w potworze widzą żyjącego w słonych wodach olbrzymiego krokodyla, czy jakiegoś delfina.



czwartek, 9 maja 2013

Usta – nie tylko słowa

            Odcisk ust jest jak odcisk palca, może zdemaskować przestępcę. Wargi pokrywają bruzdy, które są systemem unikalnych linii, zmieniającym się przez całe życie. W Europie Polska jest liderem badań w tej dziedzinie, a zajmuje się tym Uniwersytet Śląski. Czasem nawet analizuje ślady przesłane z Norwegii czy z Niemiec.
             Rysunek bruzd nie zmienia się przez całe życie diametralnie, ulega tylko niewielkim deformacjom. Usta pozostają „młode”, mimo że twarz się starzeje.
Badania przeprowadzone są już od lat 70. XX wieku. Liczba cech charakterystycznych ust, zależy od genów. Waha się od około 900 do 1200 i im większe usta, tym tych cech jest więcej. Wystarczy dziewięć cech identycznych na śladzie z miejsca przestępstwa i odcisku porównawczym, by mieć 100% pewność, że są to ślady tej samej osoby.
           Odciski warg należą jednak do tzw. śladów niszowych. Oprócz nich w miejscu przestępstwa analizuje się też np. odciski ucha, czoła, ślady skóry, rękawiczek. Ślady niszowe wykorzystuje się znacznie rzadziej niż np. odciski palców. W Polsce odciski warg wykorzystuje się w zaledwie około 10 sprawach w ciągu roku.
          Procedura identyfikacji takich odcisków jest długotrwała i pracochłonna.
          Do każdej sprawy powstaje osobna baza danych osób podejrzanych. Ze względu na rzadkość występowania tego typu śladów nie ma szans na uruchomienie ogólnopolskiej czy ogólnoświatowej bazy, podobnej do stosowanej przy zbieraniu odcisków palców. Można jednak stworzyć ogólnoeuropejski system do analizy śladów niszowych (w tym odcisków czerwieni wargowej).

środa, 8 maja 2013

Nie tylko człowiek lubi „dobre”

          W stanie Kolorado, jednego ranka, baribal (niedźwiedź czarny), aż siedmiokrotnie wchodził do sklepu ze słodyczami. Za każdym razem „posilał się” garścią przysmaków, ale zachowywał się „kulturalnie”, nie narozrabiał.
 
            Utrwaliła to kamera, a wszystkie wizyty trwały około 20 minut. Jo Adams, właścicielka sklepu, przyznała, że baribal mógł się łatwo dostać do środka, ponieważ zasuwka w drzwiach nie była do końca zamknięta. W końcu zadowolony, poszedł sobie. 






           Nie jest to jedyny przypadek zwierząt łasuchów. O małpach, żyjących na wolności, nawet nie warto wspominać! Czasem jednak widok takiego smakosza, zupełnie zaskakuje!
           W rejonie miasta Brindisi na południu Włoch 5-letni pawian, który uciekł z miejscowego ZOO połączonego z parkiem safari, wszedł do baru pełnego klientów. Obsłużył się sam, najpierw skosztował chrupek i marmolady, potem skonsumował kanapki, a część zabrał „na wynos”, gdy przegonili go pracownicy baru. Miało to miejsce na stacji benzynowej w miejscowości Fasano w Apulii.
           W stan gotowości zostali postawieni karabinierzy, gdyż pawiany mogą być niebezpieczne dla człowieka. W nocy, kiedy małpa przeskoczyła przez ogrodzenie terenu bazy lotnictwa wojskowego, została osaczona przez pracowników ZOO. Pawiana uśpiono i i odwieziono „do domu”.

wtorek, 7 maja 2013

Czarnoskóry jazzman w Powstaniu Warszawskim

            August Agbola O'Brown lub August Agbola Browne (ur. 22 lipca 1895 na terenie dzisiejszej Nigerii, zm. ok. 1976 w Wielkiej Brytanii) był jedynym czarnoskórym uczestnikiem Powstania Warszawskiego.
Do Polski trafił w 1922 roku i zamieszkał w Warszawie przy ulicy Złotej. Z zawodu był muzykiem jazzowym - perkusistą, pracował w warszawskich nocnych lokalach. Ożenił się z Polką. Miał z nią dwoje dzieci - Ryszarda (ur. 1928) i Aleksandra (ur. 1929). W czasie okupacji chciał działać w konspiracji, ale na przeszkodzie stanął jego kolor skóry. Nie chodziło o rasizm, a o rozpoznawalność. W końcu został kolporterem prasy podziemnej. Pomagał ukrywającym się, a utrzymywał handlując sprzętem elektrycznym.
           W 1949 roku zgłosił się do ZBoWiD-u. I w ankiecie personalnej napisał, że brał udział w obronie Warszawy w 1939 roku, a także w Powstaniu Warszawskim. Opisał, ze nosił pseudonim „Ali”, należał do oddziału dowodzonego przez kaprala Aleksandra Marcińskiego („Łabędź”) oraz walczył na terenie Śródmieścia. Historycy ustalili, że chodziło o batalion „Iwo”.
            Potwierdził to Jan Radecki ps. „Czarny”, który widział czarnoskórego mężczyznę w dowództwie batalionu „Iwo” przy ul. Marszałkowskiej 74.
Brak jest informacji na temat losów Augusta Browne'a w pierwszych latach po powstaniu. W 1949 roku był zatrudniony w Wydziale Kultury i Sztuki Zarządu Miejskiego w Warszawie. Potem dalej grał jazz w warszawskich restauracjach. W 1958 roku zniechęcony ekspansją komunizmu i otaczającą go rzeczywistością, wyemigrował z rodziną do Wielkiej Brytanii.
             Był niewątpliwe bardzo barwną postacią. Ponoć znał pięć języków, ubierał się dość kolorowo, zawsze w kapeluszu borsalino. Całości dopełniała dyplomatka i złoty sygnet.
             Ci co go pamiętali podkreślali również jego typowo „polską cechę” - wódkę pił jak nasi rodacy.

poniedziałek, 6 maja 2013

Bez nóg na Mount Everest

          Mark Inglis (urodzony 27 września 1959) jest alpinistą z Nowej Zelandii.
W 1982 roku podczas wspinaczki na Mount Cook, krótko przed dotarciem na szczyt miał wypadek w grocie lodowej. Uratowano go dopiero po dwóch tygodniach, ale w wyniku odmrożeń amputowano mu obydwie nogi poniżej kolan. 
           Postanowił dalej uprawiać wspinaczkę i 15 maja 2006 spełnił marzenie swojego życia stając na szczycie Mount Everest jako pierwszy na świecie człowiek z amputowanymi stopami. Wyprawa trwała 40 dni i nie obyło się bez komplikacji. Na wysokości 6400 m złamaniu uległa jedna z protez i Mark musiał ją samodzielnie naprawiać. Na szczęście miał z sobą części zapasowe! Mark Inglis wszedł na szczyt z jednej strony góry, a schodził drugą, co zdarzyło się trzeci raz w historii himalaizmu.
             Poprzez tę wspinaczkę Mark Inglis zebrał ok. 80 tys. dolarów na cele charytatywne dla Cambodia Trust, którego jest patronem. W roku 2003 i 2007 Mark odwiedził Kambodżę, gdzie współpracował z tą organizacją, która pomaga ofiarom min ziemnych w tym kraju.
             W roku 2000 Mark brał udział w igrzyskach paraolimpijskich (olimpiada sportowców niepełnosprawnych) w Sydney (Australia), gdzie zdobył srebrny medal w wyścigach rowerowych. W styczniu 2002 Mark zdobył szczyt Mount Cook/Aoraki, a 27 września 2004, w 45. urodziny stanął na szczycie Cho Oyu (8201 m wysokości). Mark jest również autorem książek „Legs on Everest" („Nogi na Everescie"), „To the Max" („Do maximum"), „Off the front foot" („Na przednią nogę") i „No mean feat" („Niezłe dokonanie"). 
              Prowadzi również na całym świecie wykłady motywujące świecie, pomagając słuchaczom osiągnąć maksymalny sukces w życiu.

niedziela, 5 maja 2013

Sukienka Marylin Monroe sprzedana za 4,6 mln dolarów

           Symbolem seksu lat hmmm… hmmm… powiedzmy 60. była Marylin Monroe, a jej sztandarową sceną walka z sukienką w filmie Billy'ego Wildera filmie „Słomiany wdowiec" (The Seven Year Itch) z 1955 r.
            Marylin Monroe stoi na chodniku, na kratce wylotu wentylacyjnego metra. Podmuch przejeżdżającego tunelem pociągu podwiewa sukienkę do góry, a aktorka niby to ją poprawia, ale bardziej to wygląda na kokietowanie towarzyszącego jej mężczyzny. A partnerował jej Tom Ewell… 
  Plisowana sukienka koloru kości słoniowej , w której Marylin Monroe wystąpiła w tej scenie została wystawiona na aukcji w Beverly Hills i sprzedana za 4,6 mln dolarów.
Zaprojektował ją William Travilla i była częścią kolekcji hollywoodzkich pamiątek, słynnej ongiś aktorki, Debbie Reynolds. Spodziewała się trafić ok. 1 mln dolarów, ale ze tak pójdzie licytacja, nie przypuszczała w najśmielszych marzeniach. 79-letnia obecnie Reynolds, zyskała sławę rolą w „Deszczowej piosence” (Singin' in the Rain). Gromadzenie kolekcji rozpoczęła jeszcze w młodości. Początkowo chciała wystawić ją w specjalnym muzeum, jednak wykonawca zbarczył i została na lodzie, obciążona długami. Zmuszona została do sprzedaży większości pamiątek, by spłacić zaciągnięte kredyty.
Sukienka z filmu „Słomiany wdowiec” nie była jedynym ciuszkiem Monroe, który poszedł na aukcji. Inna, czerwona suknia z filmu „Mężczyźni wolą blondynki” (Gentlemen Prefer Blondes) została sprzedana za 1,2 mln dolarów. Przebiła ją kreacja Audrey Hepburn z filmu „My Fair Lady”, gdyż uzyskała cenę 3,7 mln dolarów.
Na aukcji znalazły się też suknie i przedmioty należące do innych gwiazd Hollywood, m. in. Grece Kelly, Natalie Wood i Elizabeth Taylor.
Kurcze! Kto to kupuje za taką kasę?! Jacyś milionerzy-fetyszyści?!

sobota, 4 maja 2013

Dlaczego zdjęcia nie wychodzą, czyli fotograficzne prawa Murphy'ego

            Każdy chyba od czasu do czasu łapie za aparat fotograficzny, by utrwalić wiekopomne chwile jak to np. wujek Józek pada gębą w tort. Niekiedy ambicje fotoamatorów są większe, przymierzają się do zdjęć artystycznych, a tu - dupa! W praniu wszystko się sypie!
Może pomocne będą Prawa Murphy'ego, ogólny zbiór zasad, według których wszystko pójdzie tak źle, jak to tylko możliwe. Sprawdzają się zawsze, bez wyjątku i w każdej sytuacji. 
 
1. Pogoda nigdy nie będzie taka, jaka być powinna. Światło też.
2. Im bardziej chcesz zrobić dobre zdjęcie, tym gorzej Ci ono wyjdzie.
3. Najpiękniejsze tęcze i zachody słońca zauważasz jadąc pociągiem, autobusem czy też stopem.
4. Przyciąganie ziemskie jest wprost proporcjonalne do ceny obiektywu. Im droższy obiektyw, tym większe przyciąganie.
5. Jeśli coś działa przed sesją zdjęciową, to w jej trakcie nie będzie.
6. Jeśli widzisz piękny krajobraz, to na zdjęciu na pewno pojawią się przewody wysokiego napięcia, wieże sieci komórkowych czy jakieś inne badziewia.
7. Statyw jest potrzebny, gdy go z sobą nie zabierzesz. Jeśli go masz, nigdy go nie potrzebujesz, tylko niepotrzebnie taszczysz kilka godzin.
8. Gdy naciskasz spust migawki na jakimś koncercie, wykonawca akurat robi salto i wszystko się wali!
9. Zawsze jakiś koleś wlezie ci przed obiektyw. Mistrzowie drugiego planu i kopulujące psy są wszędzie!
10. Dzieci i zwierzęta zawsze są gotowe do zdjęcia, dopóki ich nie robisz. Gdy namierzasz cel - już jest po zawodach, chwila minęła!
Wszystko poszło dobrze?! A karty pamięci nie zgubiłeś?! Fotki zamiast skopiować wykasowałeś?
Jeszcze masz szansę! Wszystko mogą spierdolić w zakładzie fotograficznym, gdzie dałeś zrobić odbitki!