Powered By Blogger

sobota, 30 listopada 2013

Rosyjskie miasto kobiet

             Iwanowo, to ponad 400-tysięczne miasto w Rosji, na północny wschód od Moskwy, nad rzeką Uwodz. Kiedyś bardzo dynamicznie rozwijał się w nim przemysł włókienniczy, ale to tylko wspomnienia. Pozostały kobiety, które ściągnęły tutaj praktycznie z całej Rosji, w poszukiwaniu pracy i lepszych warunków życia.
              Mieszkająca w Iwanowie Aliena Żandarowa jest autorką projektu fotograficznego, portretującego te kobiety. Zdjęcia są artystyczną, nieco surrealistyczną opowieścią o ich samotności, marzeniach i rozczarowaniu. 
 
 



               Artystka zadaje retoryczne pytania: Kim jesteś? Dlaczego żyjesz właśnie tutaj? Gdzie twoje miejsce i gdzie jest twój dom? Romantyczny etos miasta dobiegł końca, pozostały w nim kobiety ze swoimi marzeniami.

piątek, 29 listopada 2013

Ulotność sztuki, czyli rzeźby z lodu i piasku

              Trochę zmroziło, tylko patrzeć jak posypie się śnieg, a wtedy... Lód i zmrożony śnieg są często materiałem rzeźbiarskim, a artyści potrafią z tego wyczarować prawdziwe cudeńka. Jeśli jeszcze dojdzie odpowiednie oświetlenie, czasem jest to kreacja zupełnie bajkowego świata.
              Motywy rzeźb są bardzo różne. Abstrakcja, sceny rodzajowe, budowle, elementy świąteczne i bajkowe... Czasem nawet repliki pomników.





               Rzeźby stoją zdane na pogodę, czasem dłużej czasem krócej. Gdy słońce mocniej przygrzeje i wszyscy wypatrują wiosny, artyści szykują „wiaderka i łopatki”, by w pełni lata wyruszyć na nadmorskie plaże. Tutaj również można puścić „wodza fantazji”. 





 
               Niektóre pisakowe rzeźby zachwycają dokładnością wykonania i realizmem. Na całym świecie (również w Polsce) organizowane są konkursy rzeźb zarówno piaskowych , jak i lodowych. Mając talent można załapać się na całkiem niezłą kasę!
             Właśnie! Mając talent!

czwartek, 28 listopada 2013

Lotnik bez obu nóg

              Bohater kultowej powieści Borysa Polewoja, „Opowieść o prawdziwym człowieku” (wydana w1946 r.), Aleksiej Piotrowicz Mariesjew, był postacią autentyczną. 
              Urodził się 20 maja 1926 r. w Kamyszynie, zmarł18 maja 2001 r. w Moskwie. Był legendarnym lotnikiem, pułkownikiem Armii Czerwonej, Bohaterem Związku Radzieckiego (1943 r.). 4 kwietnia 1942 r. jego samolot myśliwski I-16, został zestrzelony nad Starą Russą, okupowaną wtedy przez Niemców. Ciężko ranny Mariesjew, po 18 dniach, przedostał się poza linię frontu i uniknął niewoli. Z powodu odniesionych obrażeń, amputowano mu obie nogi poniżej kolan. Po rehabilitacji zdołał jednak przekonać komisję wojskową, że może dalej latać i... latał. Zestrzelił 11 niemieckich samolotów.
              Maresjew nie był jedynym lotnikiem, który w czasie II wojny światowej latał bez obu nóg. 
              Drugim był Douglas Robert Steuart Bader, pilot RAF-u, który urodził się 21 lutego 1910 r. w Londynie. Być może Borys Polewoj znal losy Badera, gdyż historia Maresjewa opisana w jego książce, momentami jest zbyt tożsama, by było to przypadkowe.
             14 grudnia 1931 r. wziął udział w pokazach lotniczych, które odbywały się pod Londynem. W czasie niebezpiecznych akrobacji, Bader rozbił swój samolot. Z poważnymi obrażeniami trafił na stół operacyjny. Amputowano mu obie nogi – jedną powyżej, a drugą poniżej kolana. W 1932 r., po długiej rekonwalescencji, znalazł się w szpitalu wojskowym w Uxbridge. Otrzymał dwie drewniane protezy i ...zaczął przygotowania do „normalnego” życia. Nauczył się chodzić, grał w golfa, a nawet tańczył. Nikt nie wiedział, ze ogromny ból zwalczał początkowo morfiną.
             W tym samym roku Douglas Bader przeszedł ponowny egzamin na pilota. Odbył bezbłędny lot szkoleniowym dwupłatowcem Avro 504, pozytywnie przeszedł weryfikację lekarską. W kwietniu 1933 r. RAF uchylił wcześniejszą decyzję i uniemożliwił mu latanie.
               W ciągu kolejnych lat Bader kilkukrotnie podejmował próby odzyskania uprawnień pilota. Udało mu się to po wybuchu II wojny światowej, w listopadzie 1939 r. W kwietniu 1940 r. otrzymał przydział do 222 Dywizjonu Myśliwskiego.
               Do końca lipca 1941 roku Bader zestrzelił 22 niemieckie samoloty. Na początku sierpnia 1941 r. został zestrzelony nad Francją. Wyskoczył na spadochronie, ale bez jednej protezy, która zaklinowała się w kabinie. Ranny dostał się do niemieckiej niewoli.
             Traktowano go z szacunkiem, wręcz atencją. Adolf Galland, as niemieckiego lotnictwa, przekonał Hermanna Göringa, do wyrażenia zgody na przelot brytyjskich samolotów na, które miały zrzucić nad niemiecką bazą w Saint Omer zapasową parę protez, nowy mundur oraz tytoń i fajkę. Gdy bombowce nadlatywały nad okupowaną Francję, Douglas Bader uciekał właśnie przez okno miejscowego szpitala. Po schwytaniu, jeszcze kilkukrotnie próbował wyrwać się z rąk Niemców, którzy zagrozili mu nawet odebraniem protez. Ostatecznie osadzony został w jenieckim obozie specjalnym Oflag IVC, który mieścił się w słynnym zamku Colditz. Tam doczekał końca wojny i wyzwolenia przez Amerykanów. Dożył 72 lat. Zmarł na atak serca 5 września 1982 roku.



środa, 27 listopada 2013

„Bieg dla pokoju” dookoła świata

             Piotr Kuryło (ur. 1972 r., w Prusce Wielkiej, pow. augustowski) jest supermaratończykiem. Dwukrotnie uczestniczył w Spartathlonie (biegu na dystansie 246 km, z Aten do Sparty), a w 2007 zajął 2 miejsce pokonując trasę w czasie 24:29:41 i przegrywając tylko ze Scottem Jurkiem. Przebiegł Polskę ze wschodu na zachód (z Terespola do Frankfurtu nad Odrą, 2007 r.), oraz z północy na południe (z Jastrzębiej Góry do Zakopanego). Samotnie przebiegł w 42 dni (również 2007 r.) z Augustowa do Grecji przez Czechy, Węgry i Serbię (ponad 4000 km).
              Światową sławę zyskał „Biegiem dla pokoju”, kiedy to podjął udaną próbę biegu dookoła kuli ziemskiej. Przygotowywał się pół roku, ale przymierzał kilka lat. Wyruszył 7 sierpnia 2010 r. z Augustowa. 
              Biegł samotnie, bez wsparcia, ciągnąc za sobą specjalny wózek z ekwipunkiem i kajakiem. Stracił go niedaleko Lizbony, w czasie przeprawy przez rzekę Tag (Portugalia). Po przelocie z Lizbony do Nowego Jorku, z nowym wózkiem wyruszył dalej. 
                Przebiegł przez 13 stanów do San Francisco. Potem przeleciał do Pekinu i dalej do Władywostoku i kontynuował bieg. Przez Rosję przebiegł w 120 dni, po drodze „zaliczając” Kazachstan. Bieg ukończył 6 sierpnia na rynku w Augustowie. 
              Zużył 15 par butów, pokonał ponad 20 tys. km, w tym około tysiąca przepłynął kajakiem. Biegnąc pokonywał ok. siedemdziesiąt kilometrów dziennie. Swoją przygodę Piotr Kuryło opisał w książce „Ostatni Maraton", wydanej w 2012 r.
             W 2011 r. został podwójnym laureatem „Kolosa” ( polskie nagrody podróżniczo-eksploracyjne, przyznawane corocznie od marca 2000 r.) za „wyczyn roku”. Otrzymał nagrodę dziennikarzy i publiczności.
              Każdy jego bieg ma określoną intencję, m.in. zdrowy tryb życia czy bezpieczeństwo na drogach.

 


wtorek, 26 listopada 2013

Dębowe Gody, czyli Plutonowe Wesele

Według Księgi Rekordów Guinnessa, najdłuższym stażem małżeńskim, może się pochwalić para z Karoliny Północnej (USA), Herbert Fisher i Zelmyra Fisher.
Byli małżeństwem przez 86 lat. Herbert zmarł na początku 2011 r. w wieku 105 lat, dwa później zmarła jego małżonka. Miała również 105 lat.
           Okazuje się, że ten rekord trzeba zweryfikować. 
  106 - letni Karam i jego żona, 99-letnia Kartari Chand są małżeństwem ponad 87 lat.
Mieszkają w Bradford (Wielka Bytania), mają ośmioro dzieci, 27 wnuków i 23 prawnuków.
Karam Chand urodził się w małej wiosce w Pendżabie, w północnych Indiach. Jego rodzina pracowała w rolnictwie i zgodnie ze zwyczajem, ożenił się w młodym wieku, a wybranką była Kartami, pochodząca z tej samej wioski
Pobrali się w typowej ceremonii Sikhów. Do Bradford wyemigrowali w 1965 r.
Do pobicia rekordu Księgi Guinnesa w tej „konkurencji” przymierza się para z Wietnamu. 
  Huynh Van Lac, 111 lat (!) i jego żona Nguyen Thi Lanh, 107 lat. Małżeństwem są od 83 lat. Ich najstarsza córka Huynh Thi Hoa ma 71 lat.
Według Lạca ich małżeństwo utrzymuje się tak długo, ponieważ oboje unikają kłótni. Innym elementem długowieczności i szczęścia jest pozytywne myślenie i systematyczne uprawianie sportu. Pozostaje życzyć im - zdrowia, zdrowia, zdrowia!
80. rocznica ślubu jest w wielu językach określana mianem „Dębowych Godów”. W Holandii używa się także pojęcia „Plutonowe Wesele”.


 


poniedziałek, 25 listopada 2013

Niecodzienne hotele, czyli nocleg „z jajem”

            Człowiek ponoć trzy rzeczy musi robić na pewno: oddychać, jeść i spać. O seksie – milczę! Komara uciąć można na gołej ziemi i w eleganckich apartamentach, kwestia kasy i gustu. Niektóre hotele są tak niecodzienne, że zasługują na specjalne wzmianki. Trochę już o tym było:
Spanie w bucie, samolocie czy wiatraku

            Dzisiaj następna porcja „sennych” propozycji. Na początek Kostaryka.
Niedaleko od miejscowości Quepos (3 km), na nadmorskim urwisku położony jest hotel Costa Verde. 
               Otacza go dżungla, a sam hotel (spa i komfortowe pokoje) urządzony jest w samolocie, starym Boeingu 727. Samolot, wyprodukowany w 1965 r., latał liniami South Africa Air i Avianca Airlines i miał być złomowany na lotnisku w San Jose. Odkupił go Manuel Antonio, postawił na 15-metrowym cokole i przystosował do usług hotelowych. Pokoje, łazienki i aneks kuchenny, wyłożone są drewnem tekowym, a na skrzydle samolotu znajduje się taras widokowy. 
               Controversy Tram Hotel znajduje się w holenderskiej miejscowości Hoogwoud. Wygląda jak mała, opuszczona stacja kolejowa. Uruchomiło go małżeństwo Frank i Irma Appel, a wykorzystano tramwaje, sprowadzone do tego celu z Amsterdamu i Niemiec. Pokoje są przestronne, komfortowe, z pełnym węzłem sanitarnym, ale każdy urządzony jest w innym stylu: włoskim, francuskim, angielskim i amerykańskim.
                Sypialnia właścicieli znajduje się w piętrowym, angielskim autobusie, wkomponowanym w ścianę budynku, a jadalnia to francuski van.
               Wokół hotelu umieszczono mnóstwo samochodów, samolot myśliwski, a nawet statek kosmiczny z biblioteką wewnątrz. Jest co zwiedzać! Nic dziwnego, że organizowane są wycieczki, nawet dla osób nie korzystających z oferowanego noclegu. 
                Hotel Löwengraben w Lucernie oferuje nocleg „za kratkami”. Jeszcze niedawno mieściło się tam ponad 100 lat więzienie, z którego ponoć nikt nie uciekł. W 1998 r. budynek przekształcono w hotel. Do wyboru są różne kategorie pokoju: od oryginalnej celi więziennej (zaopatrzonej jednak w wygody), aż po bardzo przytulny „suite” urządzony w dawnym biurze dyrektora więzienia. Ceny za celę zaczynają się już od ok. 70 euro za noc, czyli „tanio” jak barszcz! 
               To słynne kapsuły japońskich biznesmenów, którzy „utknęli” w drodze do domu.
Malutkie pomieszczenia w kształcie prostopadłościanu, są ułożone jedne na drugich, w rzędach po kilkadziesiąt, w jednym dużym pomieszczeniu. Wewnątrz, do dyspozycji nocujących, jest telewizor, radio, budzik i telefon. W pobliżu znajdują się łaźnie z wanną i jacuzzi, ale to w Japonii publiczne łaźnie to standard. Cena za noc wynosi ok. 5 tysięcy jenów (100 zł), czyli do przełknięcia! 


                W fińskiej Laponii (Kakslauttanen) odwiedzić można tzw. Snow Village, czyli Śnieżną Wioskę. Jest to teren o powierzchni ponad 20 tysięcy m2, gdzie co roku zwożone są tony śniegu, a z nich rzeźbione prawdziwe lodowe cudeńka. Zwiedzić można galerie z lodowymi dziełami sztuki, zjeść kolację z IceBarze, spędzić wieczór w igloo disco, popijając drinki w kieliszkach z lodu i przenocować w Snow Hotelu.    Temperatura w „lodowym” pokoju jest zgodna z oczekiwaniami, waha się między minus 2 – 5 stopni Celsjusza. Hotel ma duże powodzenie, zwłaszcza wśród fanów krioterapii. Po „upojnej” nocy można się pomodlić w „śnieżnej kaplicy”. Jak by nie było – tylko dla twardzieli!
              Jednak podstawowym wyposażeniem prawdziwego „globtrotuara” długo jeszcze pozostaną taszczone na plechach namiot, karimata i śpiwór. Tak też świat można zwiedzić, byle tylko zdrowie dopisało!







sobota, 23 listopada 2013

„Twoje zdjęcie” w National Geographic Magazine

              Towarzystwo National Geographic zostało założone w Waszyngtonie D.C. 13 stycznia 1888 r. przez grupę czołowych naukowców i intelektualistów, „na rzecz rozwoju i upowszechniania wiedzy geograficznej”. Prezesem został wówczas wybrany, prawnik i finansista, Gardiner Greene Hubbard.



             W październiku 1888 r. ukazał się pierwszy numer magazynu National Geographic. Miał formę skromnej broszury w okładce w kolorze terakoty. Zamieszczono w nim sprawozdanie naukowe z dziedziny geologii pt. „The Classification of Geographic Forms by Genesis”. Dwa lata później Towarzystwo zasponsorowało swoją pierwszą wyprawę, której celem była eksploracja i badanie Góry Św. Eliasza na Alasce.
             Z okazji 125. rocznicy wydawania, redakcja National Geographic Magazine poprosiła swoich czytelników o nadsyłanie swoich najlepszych zdjęć do trzy zadaniowego projektu „Twoje zdjęcie", a następnie zaprezentowała najlepsze z nich. Jak się można było spodziewać, napłynęły ich tysiące (ponad 20 tysięcy!), z całego świata. Te mnie się najbardziej podobały.



  Tradycyjny połów ryb w wietnamskiej prowincji Thyathen-Hue. Autor: Hoang Giang Hai
  Żywy. Autor: Jonathan Tucker (autoportret)
Ostatnie promienie. Autor: Somnath Chakraborty
Wysypisko. Autor: Dian Mulyadia
  Chmura kijanek. Autor: Eiko Jones
  Park Narodowy Bromo Tengger. Autor: Dennis Walton
  Nieważkość. Autor: Dimitris Maroulakis
              Do chwili obecnej towarzystwo sfinansowało ono ponad 10 tys. grantów badawczych. Program wspiera odkrywców-rezydentów, stypendystów, a także młodych odkrywców. We wrześniu 1997 r. Towarzystwo National Geographic weszło na rynek telewizji kablowej w Wielkiej Brytanii, Skandynawii i Australii. Do 2012 r. kanały z rodziny National Geographic Channels docierają do 440 mln odbiorców w 171 krajach w 38 językach.


piątek, 22 listopada 2013

Prawdziwa, godna podziwu, superwoman

               Zdjęcia Amerykanki Elizabeth Ann Velasquez, (ur. 13 marca 1989 r. w Austin - Teksas), znanej jako Lizzie Velásquez, krążą w necie i często „niekumaci” robią sobie z niej „podśmiechujki”. Okrzyknięto ją nawet „najbrzydszą kobietą świata”. 
 
            Lizzie ma zaledwie 24 lata, ale wygląda na wynędzniałą staruszkę. Jej waga waha się w granicach 27 kg i nie może przytyć, mimo że dziennie „przyswaja” ok. 8000 kalorii. Jej organizm zużywa energię w niebywale szybkim tempie - dziewczyna musi jeść średnio co 15 - 20 minut.














               Jej zdrowotne problemy ciągną się od dzieciństwa. Urodziła się cztery tygodnie przed terminem, ważyła zaledwie ok. 1,5 kg. W wieku czterech lat straciła wzrok w prawym oku. 
 
 
             Odwiedziła dziesiątki wybitnych specjalistów i żaden nie zdiagnozował podłoża choroby, która jest podobna do progerii (genetycznie uwarunkowany zespół charakteryzujący się przyspieszonym procesem starzenia).
            Zaraz po urodzeniu lekarze nie dawali jej wielkich szans na przeżycie. Matce powiedziano nawet, że jeśli dziecko nie umrze, to nigdy nie nauczy się mówić ani chodzić i będzie całkowicie uzależnione od rodziców. 











                Samozaparcie kobiety godne jest prawdziwego podziwu. Lizzie Velasquez ukończyła studia w Texas State University (komunikacja międzyludzka), opublikowała dwie książki poświęcone swojej walce z chorobą, a także od 7 lat prowadzi cieszące się duża popularnością zajęcia motywujące.
               Przekonuje, że ludzi nie można oceniać po wyglądzie, a siebie trzeba akceptować takim, jakim się jest.