Powered By Blogger

piątek, 1 marca 2013

Rzut karłem na odległość

Ten oryginalny „sport” korzenie swoje ma w Australii. Zabawa rozpoczęła się na początku lat 80. Początkowo była to swoista rozrywka w pubach, szczególnie redneków (znudzonych prostaków).
Umiejętności w zasadzie nie trzeba mieć żadnych, to nie szachy czy brydż, gdzie czasem trzeba pomyśleć. Wystarczy trochę krzepy! Nie ma ograniczeń dopingowych, więc leje się piwo i gorzałka! 
Zasady są proste jak kilometr na zakręcie. Bierze się chętnego karła, trzy kroki rozbiegu i rzut! „Lotnik” musi mieć kask na głowie i odzież ochronną. Punktuje się startującą parę.
Gra jest warta świeczki! Najlepsi rzucający osiągają roczne zarobki w wysokości kilkuset tysięcy dolarów. Nie wszędzie taki „sport” jest dozwolony. W Kanadzie udział w zawodach można zapłacić mandat w wysokości 5 tys. dolców lub wylądować w pace na 6 miesięcy.
Pierwsze zarejestrowane mistrzostwa w rzucie karłem (The Dwarf Throwing World Championship) odbyły się w 1986 r. i wygrała je drużyna angielska w składzie: Danny Blue, Roy Merrin i Lenny The Giant.

Rekord w rzucie karłem należy do kierowcy ciężarówki z Wielkiej Brytanii, Jimmiego Leonarda. „Miotnął” ważącego 45 kg i mierzącego 132 cm, Lenny The Gianta („Olbrzyma”), na odległość 3,48 m. Australijskie przechwałki o rzutach na odległość 10 m między bajki można włożyć!
W 1989 r. Stowarzyszenie Małych Ludzi Ameryki (czyli inaczej mówiąc - niziołków) sprawę takich zawodów oddało do sądu na Florydzie. Ich stwierdzenie, że jest to sport brutalny i niebezpieczny doprowadziło do zakazania zawodów w stanach Floryda i Nowy Jork. W Teksasie jednak można!
Nie wszyscy „lotnicy” byli i są przeciwni tego rodzaju rozrywce. Dave Flood znany jako „Dave Karzeł”, który pojawiał się na antenie radia w porannych rozmowach, często powtarzał - „Jestem karłem i chcę być rzucany.” Wolna wola!


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz