Ten
oryginalny „sport” korzenie swoje ma w Australii. Zabawa
rozpoczęła się na początku lat 80. Początkowo była to swoista
rozrywka w pubach, szczególnie redneków (znudzonych prostaków).
Umiejętności
w zasadzie nie trzeba mieć żadnych, to nie szachy czy brydż, gdzie
czasem trzeba pomyśleć. Wystarczy trochę krzepy! Nie ma ograniczeń
dopingowych, więc leje się piwo i gorzałka!
Zasady
są proste jak kilometr na zakręcie. Bierze się chętnego karła,
trzy kroki rozbiegu i rzut! „Lotnik” musi mieć kask na głowie i
odzież ochronną. Punktuje się startującą parę.
Gra
jest warta świeczki! Najlepsi rzucający osiągają roczne zarobki w
wysokości kilkuset tysięcy dolarów. Nie wszędzie taki „sport”
jest dozwolony. W Kanadzie udział w zawodach można zapłacić
mandat w wysokości 5 tys. dolców lub wylądować w pace na 6
miesięcy.
Pierwsze
zarejestrowane mistrzostwa w rzucie karłem (The Dwarf Throwing World
Championship) odbyły się w 1986 r. i wygrała je drużyna angielska
w składzie: Danny Blue, Roy Merrin i Lenny The Giant.
Rekord
w rzucie karłem należy do kierowcy ciężarówki z Wielkiej
Brytanii, Jimmiego Leonarda. „Miotnął” ważącego 45 kg i
mierzącego 132 cm, Lenny The Gianta („Olbrzyma”), na odległość
3,48 m. Australijskie przechwałki o rzutach na odległość 10 m
między bajki można włożyć!
W
1989 r. Stowarzyszenie Małych Ludzi Ameryki (czyli inaczej mówiąc
- niziołków) sprawę takich zawodów oddało do sądu na Florydzie.
Ich stwierdzenie, że jest to sport brutalny i niebezpieczny
doprowadziło do zakazania zawodów w stanach Floryda i Nowy Jork. W
Teksasie jednak można!
Nie
wszyscy „lotnicy” byli i są przeciwni tego rodzaju rozrywce.
Dave Flood znany jako „Dave Karzeł”, który pojawiał się na
antenie radia w porannych rozmowach, często powtarzał - „Jestem
karłem i chcę być rzucany.” Wolna wola!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz