Powered By Blogger

czwartek, 14 lutego 2013

Po cholerę te wszystkie serduszka, kartki, misie, kwiaty...

Walentynki, czyli święto zakochanych, obchodzone jest obchodzone w południowej i zachodniej Europie już od średniowiecza. Nazwa pochodzi od św. Walentego, który jest patronem „sercowych uniesień”. Europa północna i wschodnia dołączyła do walentynkowego grona znacznie później.
Pomimo katolickiego patrona tego święta, czasem wiązane jest ono ze zbieżnym terminowo zwyczajem pochodzącym z Cesarstwa Rzymskiego, polegającym głównie na poszukiwaniu wybranki serca, np. przez losowanie jej imienia ze specjalnej urny. Współczesny dzień zakochanych nie ma jednak bezpośredniego związku z jednym konkretnym świętem starożytnego Rzymu, choć jest kojarzony z takimi postaciami z mitologii jak Kupidyn, Eros, Pan czy Juno Februata.
Najprawdopodobniej pierwowzorem walentynek było starorzymskie święto - Luperkalia. Obchodzono je 15 lutego, a poświęcone było Luperkusowi, pasterskiemu bogu, chroniącemu przed wilkami. Uroczystości odbywały się w jaskini Lupercal na Palatynie, gdzie według wierzeń legendarni założyciele Rzymu, bliźniacy Romulus i Remus, byli karmieni przez wilczycę. Składano ofiary, a kapłani nazywani Luperkami , ubrani w skórę świeżo zabitego kozła, obiegali wzgórze Palatynu i uderzali przechodniów rzemieniami ze skór zwierząt ofiarnych, co miało kobietom gwarantować płodność.
Z kolei Brytyjczycy uważają to święto za własne z uwagi na fakt, że rozsławił je na cały świat pisarz Walter Scott, żyjący w XVIII wieku.
Do Polski obchody walentynkowe trafiły w latach 90. XX wieku z kultury francuskiej i krajów anglosaskich, a także wraz z kultem świętego Walentego z Bawarii i Tyrolu. Święto to konkuruje o miano tzw. święta zakochanych z rodzimym świętem słowiańskim zwanym potocznie Nocą Kupały lub Sobótką, obchodzonym w nocy z dnia 21 na 22 czerwca.
Walentynki coraz mniej mają cokolwiek wspólnego z prawdziwym okazywaniem uczuć. Te, jeśli już, należało by przecież okazywać cały rok. Komercja i konsumpcja zabijają pierwotną koncepcję święta. Stają się pretekstem do napędzania koniunktury handlowej i mimo postu, jednak zabawy. Bibeloty i gadżety, różowe misie i słoniki, serduszka, kartki i torciki z fikuśnymi napisami – idą jak woda! Żniwo mają również kwiaciarnie.
Walentynki walentynkami, ale środowiska „quirkyalone” traktują 14 lutego jako tyranię „bycia w związku”. Termin pochodzący z języka angielskiego określa osobę żyjącą w pojedynkę i przedkładającą taki rodzaj życia, nad szukanie partnera tylko po to, aby żyć w związku i uniknąć samotności. Jednocześnie jednak taka osoba nie ma nic przeciwko stałym i sformalizowanym związkom. Pojęcie zostało wprowadzone przez amerykańską pisarkę Sashę Cagen i stało się szerzej znane dzięki jej książce. Nad życie rodzinne „quirkyalone” przedkładają spotkania towarzyskie w grupie znajomych (najczęściej innych singli). Słowo to nie ma odpowiednika w języku polskim. Powstało ze złożenia słów quirky (odjechany, pozytywnie zakręcony, kosmiczny, odlotowy) i alone (sam).
Quirkyalone to osoby cechujące się indywidualizmem, dużą aktywnością i nastawieniem na autoekspresję. Unikają spędów rodzinnych, ślubów i tłumnych imprez. Lubią domowe przyjęcia dla przyjaciół i wspólne wypady weekendowe. Samotnie chodzą do kina, na wielogodzinne spacery albo zaszywają się w czterech ścianach, czytając, ćwicząc jogę czy malując zwariowane kompozycje.
To romantycy XXI wieku, który buntują się przeciwko marketingowi miłości, pocztówkom walentynkowym i obowiązkowej kolacji przy świecach w modnej restauracji. Marzy im się o porozumieniu „dusz”, ale z zachowaniem własnej odrębności. Czekają na związek, w którym będą mógli się spełnić. Na symbiozę intelektu, ducha i ciała, jednym słowem - na wielki wybuch wszechogarniającej namiętności.
Nie dość, że bojkotują walentynki, to jeszcze dzień 14 lutego został uznany przez społeczność quirkyalone za International Quirkyalone Day, mający być w zamierzeniu antywalentynkami.



1 komentarz: