Walentynki, czyli
święto zakochanych, obchodzone jest obchodzone w południowej i
zachodniej Europie już od średniowiecza. Nazwa pochodzi od św.
Walentego, który jest patronem „sercowych uniesień”. Europa
północna i wschodnia dołączyła do walentynkowego grona znacznie
później.
Pomimo
katolickiego patrona tego święta, czasem wiązane jest ono ze
zbieżnym terminowo zwyczajem pochodzącym z Cesarstwa Rzymskiego,
polegającym głównie na poszukiwaniu wybranki serca, np. przez
losowanie jej imienia ze specjalnej urny. Współczesny dzień
zakochanych nie ma jednak bezpośredniego związku z jednym
konkretnym świętem starożytnego Rzymu, choć jest kojarzony z
takimi postaciami z mitologii jak Kupidyn, Eros, Pan czy Juno
Februata.
Najprawdopodobniej
pierwowzorem walentynek było starorzymskie święto - Luperkalia.
Obchodzono je 15 lutego, a poświęcone było Luperkusowi,
pasterskiemu bogu, chroniącemu przed wilkami. Uroczystości odbywały
się w jaskini Lupercal na Palatynie, gdzie według wierzeń
legendarni założyciele Rzymu, bliźniacy Romulus i Remus, byli
karmieni przez wilczycę. Składano ofiary, a kapłani nazywani
Luperkami , ubrani w skórę świeżo zabitego kozła, obiegali
wzgórze Palatynu i uderzali przechodniów rzemieniami ze skór
zwierząt ofiarnych, co miało kobietom gwarantować płodność.
Z kolei
Brytyjczycy uważają to święto za własne z uwagi na fakt, że
rozsławił je na cały świat pisarz Walter Scott, żyjący w XVIII
wieku.
Do Polski obchody
walentynkowe trafiły w latach 90. XX wieku z kultury francuskiej i
krajów anglosaskich, a także wraz z kultem świętego Walentego z
Bawarii i Tyrolu. Święto to konkuruje o miano tzw. święta
zakochanych z rodzimym świętem słowiańskim zwanym potocznie Nocą
Kupały lub Sobótką, obchodzonym w nocy z dnia 21 na 22 czerwca.
Walentynki coraz
mniej mają cokolwiek wspólnego z prawdziwym okazywaniem uczuć. Te,
jeśli już, należało by przecież okazywać cały rok. Komercja i
konsumpcja zabijają pierwotną koncepcję święta. Stają się
pretekstem do napędzania koniunktury handlowej i mimo postu, jednak
zabawy. Bibeloty i gadżety, różowe misie i słoniki, serduszka,
kartki i torciki z fikuśnymi napisami – idą jak woda! Żniwo mają
również kwiaciarnie.
Walentynki walentynkami, ale
środowiska „quirkyalone” traktują 14 lutego jako tyranię
„bycia w związku”. Termin pochodzący z języka angielskiego
określa osobę żyjącą w pojedynkę i przedkładającą taki
rodzaj życia, nad szukanie partnera tylko po to, aby żyć w związku
i uniknąć samotności. Jednocześnie jednak taka osoba nie ma nic
przeciwko stałym i sformalizowanym związkom. Pojęcie zostało
wprowadzone przez amerykańską pisarkę Sashę Cagen i stało się
szerzej znane dzięki jej książce. Nad życie rodzinne
„quirkyalone” przedkładają spotkania towarzyskie w grupie
znajomych (najczęściej innych singli). Słowo to nie ma
odpowiednika w języku polskim. Powstało ze złożenia słów quirky
(odjechany, pozytywnie zakręcony, kosmiczny, odlotowy) i alone
(sam).
Quirkyalone to
osoby cechujące się indywidualizmem, dużą aktywnością i
nastawieniem na autoekspresję. Unikają spędów rodzinnych, ślubów
i tłumnych imprez. Lubią domowe przyjęcia dla przyjaciół i
wspólne wypady weekendowe. Samotnie chodzą do kina, na
wielogodzinne spacery albo zaszywają się w czterech ścianach,
czytając, ćwicząc jogę czy malując zwariowane kompozycje.
To romantycy XXI
wieku, który buntują się przeciwko marketingowi miłości,
pocztówkom walentynkowym i obowiązkowej kolacji przy świecach w
modnej restauracji. Marzy im się o porozumieniu „dusz”, ale z
zachowaniem własnej odrębności. Czekają na związek, w którym
będą mógli się spełnić. Na symbiozę intelektu, ducha i ciała,
jednym słowem - na wielki wybuch wszechogarniającej namiętności.
Nie dość, że bojkotują walentynki,
to jeszcze dzień 14 lutego został uznany przez społeczność
quirkyalone za International Quirkyalone Day, mający być w
zamierzeniu antywalentynkami.
Najlepsza baba, to własna graba!
OdpowiedzUsuń