Kradzież dzieł sztuki jest
najczęściej działaniem na zlecenie. Dzieła znanych malarzy czy
zabytki sakralne, nie dość, że trudno sprzedać, to jeszcze w
szukaniu złodzieja praktycznie współdziała policja całego
świata. Taki gościu, który decyduje się na kradzież, jest
pewnego rodzaju „samobójcą”. Kasa jednak może być
oszałamiająca, więc chętnych próbujących „zadziałać”
ciągle nie brakuje.
Z drugiej strony, koneser sztuki czy
jakiś pokręcony bogaty zbieracz zleceniodawca, zamyka takie „cuś”
w sejfie i gdy nikt go nie widzi wyciąga i „kontempluje” dzieło.
Ponoć były i są takie przypadki.
Epizod z kradzieżą miała również
słynna „Mona Lisa” Leonarda da Vinci (1911 r.). Obraz został
skradziony z Salonu Carré w Luwrze przez 29-letniego pracownika
muzeum Vincenzo Perrugia. Sprawa się rypła, gdy złodziej usiłować
sprzedać dzieło - szczyt naiwności, a może bezczelności! - do
Galerii Uffizi. Tłumaczył to potem chęcią zwrócenia najbardziej
znanego dzieła Leonarda ojczystemu krajowi. To spowodowało, że w
oczach włoskiej opinii publicznej stał się bohaterem. Został
skazany na zaledwie 7 miesięcy więzienia, a obraz wrócił do
Francji w 1913 r.
Ostatnio nagłośniona jest sprawa
kradzieży czterech płócien z muzeum Kunsthal w Rotterdamie, co
miało miejsce w październiku 2012 r. Sprawcami było sześciu
Rumunów, a cała „akcja” zajęła im ok. 1,5 minuty.
Podprowadzili „Most Waterloo" francuskiego impresjonisty
Claude'a Moneta, „Głowę Arlekina" pędzla Pabla Picassa,
„Czytającą dziewczynę w bieli i żółci" współtwórcy
fowizmu Henri Matisse'a i „Kobietę z zamkniętymi oczami"
brytyjskiego realisty Luciana Freuda, wnuka twórcy psychoanalizy,
Zygmunta.
Obrazy przemycono do Rumunii i ukryte
były na cmentarzu we wsi Caracliu. Złodziei namierzyła rumuńska
policja, ale matka jednego z nich zeznała, że by ratować syna
zabrała malowidła ze schowka i... spaliła w piecu. Eksperci
znaleźli w popiele resztki płótna, gwoździe oraz barwniki
charakterystyczne dla okresu, w którym powstały skradzione dzieła.
Nie wypowiadają się jednak, czy oby na pewno spalono skradzione
obrazy.
Proces złodziei już się zaczął w
Bukareszcie. Wartość skradzionych obrazów (spalonych?) szacuje się
na 100 – 200 mln euro.
Żeby wiedziała - ile to warte, to by się, może, zastanowiła. Bo to synowi nie pomogło, a strata niepowetowana. A może - cwana, spaliła tylko jeden, po którym zostały ślady?
OdpowiedzUsuń