Przykładem może być katastrofa ekologiczna w porcie King Harbor
(część miasta Redondo Beach w Kalifornii). Dwa lata temu na
powierzchnię wypłynęły tony śniętych ryb.
Powodem, co stwierdzili naukowcy, było
krytyczne obniżenie poziomu tlenu w wodzie. Pierwsze raporty mówiły
nawet o poziomie zerowym.
Tony ryb (głównie sardyn i makreli)
zalegały powierzchnię oceanu, ale również głębsze wody.
Jednoznacznie nie ustalono powodu
katastrofy. Biolodzy stwierdzili, że tlen „znikał” od 2005 r.
przez nadmierny rozrost i gnicie glonów. „Kwitną”, gdy wody
zanieczyszczane są nawozami i odchodami zwierząt. Prawdopodobnie
obfite deszcze spowodowały wymycie nawożonych trawników, a długie,
słoneczne dni dopełniły reszty.
Być może jedną z przyczyn tej
ekologicznej katastrofy były również jakieś typowo toksyczne
związki.
Biolog prof. Robert Diaz, pracownik
Virginia Institute of Marine Science, a także inni naukowcy
zidentyfikowali setki miejsc na całym świecie, które nazwali
„martwymi strefami”. Corocznie masowo giną tam ryby, dławiąc
życie portów w zatokach i ujściach rzek.
W tym roku ryby masowo „padły”
również w Rio de Janeiro. Powód był taki sam – zgniłe glony.
Jest to objawem globalnego ocieplenia
klimatu, co powoduje, że wody oceanów też są cieplejsze. Powoduje
to wzmożony biologiczny rozrost morskiej flory i bakterii i
zubożenie wód w tlen. Porównać to można obrazowo do trzymania
żywności poza lodówką. Pleśnieje szybciej, szybciej też gnije.
Dziwne, że są ludzie, którzy alarmy
ekologów traktują jako bredzenie nawiedzonych oszołomów.
Nikt sobie nie poradzi z takim zwierzęciem, jak człowiek! - Sami sobie, gotujemy, marny los.
OdpowiedzUsuń