Nowojorska aukcja pamiątek po Gandhim
wywołała prawdziwą burzę w Indiach. Media nagłośniły sprawę,
co spowodowało, poszły za 1,8 mln dolarów (!). Ich cena
wywoływacza wynosiła 30 tys. dolarów.
Na sprzedaż wystawił je James Otis,
pokojowy działacz z Kalifornii i wielbiciel Gandhiego. Hindusi
potraktowali to jako zamach na „narodową świętość”. W domu
aukcyjnym Antiquorum Auctioneers w Nowym Jorku licytowano okrągłe,
druciane okulary, zegarek kieszonkowy Zenith z 1910 r., miskę i
talerz, na którym Gandhi jadł ostatni posiłek przez śmiercią z
rąk hinduskiego radykała w 1948 r.
Na aukcję wystawiono też zniszczone
sandały oraz szal ojca indyjskiej niepodległości, z przędzy
utkanej przez niego samego na kołowrotku. Propagowana przez
Gandhiego domowa produkcja samodziałów (khadi) stała się jednym z
elementów walki o zrzucenie władzy Brytyjczyków, a kołowrotek -
symbolem biernego oporu. Na aukcji był również podpisany przez
Gandhiego dokument, zawierający jego ostatnie życzenia oraz
charakterystyczna, podobna do furażerki czapka z lnianego
samodziału. Od czasu Mahatmy takie czapki stały się tradycyjnym
nakryciem głowy indyjskich działaczy i polityków
niepodległościowych. W języku angielskim noszą one nazwę czapki
Gandhiego, a w rosyjskim - po prostu nazywane są „gandi".
Sąd w New Delhi wydał nakaz
wstrzymania aukcji (ale bez skutków prawnych w USA). Pozew złożył
fundusz Navjivan założony przez Gandhiego w 1929 r. i roszczący
sobie prawa do wszystkich po nim pamiątek. W akcję zaangażowała
się również indyjska dyplomacja, ale bez rezultatu – aukcja się
odbyła.
W samych Indiach, prawnuk Bapu -
Tushar Gandhi – stwierdził, że to obraza dla pamięci pradziadka.
Równocześnie zaczął zbierać pieniądze na wykup pamiątek po
Bapu (ojciec, tak Gandhi nazywany jest w Indiach).
W
rezultacie kupił je potentat piwny i lotniczy Vijay Mallaya,
właściciel m.in. linii lotniczych Kingfisher i piwa o tej samej
nazwie. Licytował w imieniu Indii i pamiątki wrócą do kraju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz